FILMOWA JESIEŃ – „SŁOŃCE, TO SŁOŃCE MNIE OŚLEPIŁO”: LUDZIE WSCHODU

„Czy tu się głowy ścina, czy zjedli tu murzyna?” śpiewał zespół Siekiera w piosence „Ludzie wschodu”. Tym utworem kończy się film „Słońce, to słońce mnie oślepiło” Anki i Wilhelma Sasnalów – wyjątkowych twórców na tle współczesnej polskiej kinematografii. Ich filmowa działalność jest równie enigmatyczna, jak surrealistyczny na pozór tekst piosenki punkowego zespołu. Jednak pod literacką podstawą ich twórczości i przywiązaniem do plastycznej warstwy obrazu kryje się przenikliwy, a przy tym wyjątkowo krytyczny komentarz do głęboko zakorzenionych w polskiej kulturze mitów. Punktem wyjścia ich najnowszego filmu również jest dekonstrukcja naszej narodowej obyczajowości, lecz głównym celem polityczna refleksja nad pełzającą po Europie ksenofobią.

„Z daleka widok jest piękny” i „Huba” – ich poprzednie filmy – skupiały się na wyjątkowo istotnych figurach w polskiej kulturze. Celem Sasnalów była ich demitologizacja. Akcja pierwszego z ich dzieł miała miejsce na prowincji – emblematycznej przestrzeni dla naszej zbiorowej tożsamości, posiadającej jasno ustaloną ikonografię w rodzimym kinie. Do tej pory funkcjonowała ona bądź jako przestrzeń magiczna (choćby w filmach Jana Jakuba Kolskiego), bądź miejsce zamieszkałe przez zapijaczone ofiary transformacji. Jak głosi tytuł, z daleka widok wsi jest piękny, jednak gdy podejdzie się bliżej, jej obraz okazuje się znacznie mniej korzystny. W „Hubie” natomiast przedmiotem zainteresowania artystów stała się postać matki. W ich interpretacji macierzyństwo nie jest stanem błogosławionym, a dziecko przypomina raczej tytułową narośl, pasożytującą na kobiecym organizmie. Oba filmy nie miały na celu krytyki wsi czy instytucji matki, lecz walkę z groźnymi schematami, uniemożliwiającymi poważną dyskusję na ich temat. Sielska, anielska prowincja i uświęcona figura rodzicielki są zafałszowującymi konstruktami, które przesłaniają ciemne strony funkcjonowania wiejskich społeczności oraz macierzyństwa. Filmy Sasnalów są jak klin rozbijający konsensus i tym samym umożliwiający rzeczową dyskusję. Ich twórczość nie jest w żadnym razie nastawiona na wywołanie łatwej kontrowersji – jej celem jest raczej racjonalizowanie dyskursu.

Bardzo istotnym wymiarem filmowej działalności Anki i Wilhelma Sasnalów jest jej deklarowana polityczność. W Polsce tego typu kino nie cieszy się ani popularnością, ani estymą. Jednak dzieła twórców „Huby” odczarowują również i tę kategorię, pokazując jej intelektualny, krytyczny potencjał. O ile polityczność poprzednich filmów skrywała się za refleksją nad kluczowymi figurami naszej kultury, tak w „Słońce, to słońce mnie oślepiło” wyszła na pierwszy plan. Film rozpoczyna się planszą, informującą, że inspiracją do jego powstania była powieść Alberta Camus’a „Obcy”. Rzeczywiście, fabuła dzieła Sasnalów w znacznym stopniu nawiązuje do perypetii Meursault’a, choć akcja rozgrywa się we współczesnej Polsce. Bohaterem jest Rafał Mularz, enigmatyczny mężczyzna jadący na pogrzeb swojej matki, która ostatnie lata swojego życia spędziła w domu opieki. Daleki jest od rozpaczy z powodu śmierci rodzica, a jej ciało najchętniej poddałby kremacji. Nie bierze udziału w kulturowej grze w żałobę. Jest typem outsidera, który nie wpisuje się w skonstruowane przez społeczeństwo schematy. Jest obcym we własnej kulturze i jako taki spotyka się z odtrąceniem i napiętnowaniem. Ta część filmu najbardziej przypomina wcześniejszy dorobek Sasnalów. Ponownie ścierają się z kulturowymi regułami gry, ufundowanymi na konserwatywnych wartościach. Ich bohater jest obcym w rzeczywistości zbudowanej przez religijną obyczajowość, kościelne rytuały i rodzinne wartości, których nadzorcami są lokalny proboszcz i nobliwi starcy. Podobnie jak w poprzednich filmach, Sasnalowie nie mają zamiaru poddawać krytyce konkretnych instytucji i kulturowych schematów, pokazują jedynie, że nie są one uniwersalne – nawet w naszym kręgu kulturowym. Takich obcych, jak Mularz, jest wśród nas znacznie więcej.

Tym razem jednak to nie dyskusja ze zbiorową wyobraźnią okazała się najciekawsza dla duetu filmowców. W centrum opowieści postawili figurę obcego – rozumianego w dwojaki sposób. Innym we własnej kulturze jest Mularz, natomiast innym spoza społeczeństwa jest nielegalny czarnoskóry imigrant arabskiego pochodzenia, z którym konfrontuje się główny bohater. To spotkanie dwóch inności znalazło się w centrum „Słońce, to słońce mnie oślepiło” i stanowi punkt wyjścia do opowiedzenia o współczesnej sytuacji społeczno-politycznej nie tylko Polski. Nieuzasadnione uprzedzenia i ksenofobia przenikają polityczne dyskursy w całej Europie. Zejście z wcześniej obranego artystycznego kursu przez Sasnalów nie przyniosło jednak oczekiwanego rezultatu. Tym razem niebezpiecznie blisko zbliżyli się do doraźnej publicystyki, która momentami kierowała ich film w stronę banału. Siłą wcześniejszych filmów była próba dekonstrukcji nienaruszalnych, wydawałoby się, filarów polskiej kultury. Tym razem biorą temat prosto z gazety. Cytują hejterskie wpisy z forów internetowych, wkładają w usta postaci ksenofobiczne wypowiedzi na temat arabskich „terrorystów” czy „złodziejskich” Ukraińców. Powtarzają to, z czym można się spotkać na co dzień.

Na szczęście publicystyka została opakowana w literackie i filozoficzne tropy, które komplikują filmowe wydarzenia i skłaniają do wielopłaszczyznowej refleksji. Obok powieści Camus’a, inspiracją była również baśń o cieniu Hansa Christiana Andersena. Dzięki niej został wydobyty problem przenikającego współczesną sferę publiczną lęku przed czymś nieokreślonym, ukrywającym się pod postacią Innego, czającego się za naszymi plecami. Ten przedstawiany przez media jako Inny w rzeczywistości zbyt mocno przypomina nas samych, dlatego wydaje się groźny – również przenika go lęk. Nie obyło się również bez krytyki pozornej empatii, która solidaryzuje się z hasłami „Refugees Welcome”, lecz tylko do pewnego stopnia. Główną wartością filmu Sasnalów jest przedstawienie współczesnego społeczeństwa jako zbioru jednostek, które w nieuświadomiony sposób sumują się w anonimowe wspólnoty. Fundamentem ich konstrukcji jest zbiorowy lęk, który ich członkowie mogą kompensować poprzez wzajemne utwierdzanie się w przekonaniu na temat natury zagrożenia.

Senna, efemeryczna narracja filmu utrudnia łatwe interpretacje i ideologiczne szufladkowanie. „Słońce, to słońce mnie oślepiło” ma przede wszystkim wyrywać z oczywistości, choć nie zawsze mu się to udaje. Jednym z narzędzi jest oryginalna forma filmowa, choć już nie tak wysmakowana, jak choćby w „Hubie”. W poprzednim filmie Sasnalowie opowiadali jedynie obrazem, rezygnując z dialogów. Tym razem postawili na bardziej tradycyjny sposób opowiadania – obraz nie opowiada, lecz zakłóca. Momentami bohater był filmowany w zbyt bliskich planach, kiedy indziej jego sylwetkę zasłaniały przejeżdżające samochody. Czasami nie mieścił się w kadrze, by za moment wypaść z centrum ostrości. Te wizualne eksperymenty mają ważną funkcję – wskazują na polityczność klasycznej narracji, wyciągają ze strefy komfortu, zmuszają do intelektualnej ekwilibrystyki, która ma zaowocować poddaniem w wątpliwość tego, co wydaje się na pozór oczywiste. Ta artystyczna taktyka ponownie przyniosła oczekiwane skutki i plastyczna strona obrazu okazała się integralną częścią intelektualnej warstwy dzieła.

„Słońce, to słońce mnie oślepiło” powinno się pokazywać razem z „Wołyniem” Wojciecha Smarzowskiego – gdyż poszerza obraz mechaniki rodzenia się ksenofobii. Nie daje jednak ani gotowych odpowiedzi, ani żadnego lekarstwa. Jest raczej intelektualnym wyzwaniem – podobnym do „Obcego” Camus’a. Znaczące jest zwieńczenie filmu wspomnianą piosenką Siekiery. Ludzie wchodu są dla naszej środkowoeuropejskiej wrażliwości symbolem Innego – upostaciowieniem zagrożenia. Nie ważne, jaki kolor skóry ma obcy i z jakiej kultury pochodzi – czy z byłego bloku wschodniego czy z Bliskiego Wschodu. Jest lustrem, w którym przyglądają się nasze lęki, podążające za nami jak złowrogie cienie. Zamachując się na Innego, paradoksalnie nie eliminujemy go, lecz dodajemy mu siły, bo karmi się on naszą nienawiścią.