Jeśli miarą jakości filmu jest umiejętność wzbudzania w widzu emocji, to „Hearts Beat Loud” należą się wszelkie nagrody. Film Bretta Haleya to niezwykle skromny przykład kina amerykańskiego undergroundu, który zgrzebnymi środkami potrafi wciągnąć widzów w niezwykle intensywny świat uczuć wyjątkowo sympatycznych bohaterów. Jak powiedział po zakończonym seansie jeden z najważniejszych gości tegorocznej edycji festiwalu Kamera Akcja, Thomas Elsaesser, „Hearts Beat Loud” to przykład feel-good movie.
Ale po napisach końcowych pozytywne emocje będą się w nas kotłowały wraz z tymi nasączonymi goryczą. Bo Haley potrafił wyważyć nadzieję z realizmem. Nie ma tu bowiem miejsca na naiwność, czułostkowość czy fałszywe tony klasycznych filmowych „pocieszaczy”. Jest za to niepozbawione krytycyzmu spojrzenie na współczesność i pełne zrozumienia pochylenie się nad czasem rozczarowujące wybory bohaterów.
Tymi są natomiast ojciec i córka – on przez całe życie sprzedaje płyty winylowe i marzy o karierze gwiazdy rocka, ona zdała egzaminy na medycynę i szykuje się do wyjazdu na studia na drugie wybrzeże. Oboje stają przed dramatycznymi życiowymi wyborami. Ojciec zostaje zmuszony do zamknięcia nierentownego interesu – mało kto bowiem słucha dzisiaj winyli. Córka natomiast zakochuje się i nie wie, czy poradzi sobie z rozłąką podczas studiowania. Nieoczekiwanie nadzieja na rozwiązanie wszystkich problemów przychodzi wraz z jeszcze mniej oczekiwanym sukcesem muzycznym. Bohaterowie bowiem nagrywają wspólnie piosenkę, którą wrzucają na Spotify – miarą sukcesu okazuje się znalezienie wśród polecanych przez serwis.
Haley stawia swoich bohaterów przed wyborem: rzucić wszystko na jedną kartę i ruszyć za marzeniami, czy może jednak podążyć utartymi, lecz pewniejszymi życiowymi szlakami. Jeżeli byłaby to produkcja hollywoodzka, jasne by było, którą drogę wybraliby bohaterowie, ale reżyser nie ma zamiaru wpisywać się w fabularne schematy i kilkukrotnie zakręca planami swoich bohaterów, komplikując je dodatkowo kilkoma ciekawymi wątkami pobocznymi.
Ale największą zaletą filmu wcale nie jest jego warstwa fabularna, lecz bezpretensjonalność, nieustanne balansowanie na granicy komedii i tragedii oraz niesamowita energia, jaka wytwarza się między filmowymi ojcem i córką. Ale nie byłoby niczego, gdyby nie fenomenalny odtwórca roli ojca, czyli Nick Offerman, a raczej jego twarz niezwykle smutnego ironisty, nasączającego mieszanką nostalgii i sowizdrzalskiego humoru cały film.
„Hearts Beat Loud” jest filmem wyjątkowo energetycznym, a przy tym jednocześnie dojmująco smutnym, jakby mieszały się w nim wszystkie aspekty ludzkiego życia – nadzieja młodego człowieka rozpoczynającego samodzielne życie, strach rodzica o dziecko, pragnienie bliskości i miłości, smutne wspomnienia i wesołe chwile wspólnego przebywania z najbliższymi. Ten emocjonalny koktajl smakuje wyśmienicie, głównie przez to, że podany jest w atrakcyjnej formie lekkiej komedii, która skrywa w sobie głębokie pokłady smutku.
Komentarze (0)