Mordercy, zabójstwa, pogromy i bestialstwo – to motywy, które powracają w konkursowych filmach niczym refren. Polscy twórcy upodobali sobie zgłębianie tajników ciemnej strony ludzkich serc. Jednym z nich jest młody debiutant – Bartosz M. Kowalski, autor „Placu zabaw”. Od tego wiodącego nurtu bardzo daleko znajduje się natomiast artystka wizualna – Karolina Breguła, która nakręciła film nienadający się jednak do projekcji w sali kinowej. Jego miejsce wydaje się znajdować na ścianie galerii sztuki współczesnej.
Biuro budowy pomnika, rez. Karolina Breguła
Breguła czerpie z surrealizmu, teatru absurdu i slow cinema. Jej film bardziej pasuje do galerii niż do sali kinowej. Znacznie bliżej mu do świata sztuki niż filmu. „Biuro budowy pomnika” składa się z pojedynczych scen, które usilnie chcą złożyć się w spójną, choć poszatkowaną, całość. Rzucane na ścianę w galerii, pozbawione linearności, mogłoby się bronić ekscentrycznym humorem czy plastyczną wrażliwością, lecz w kinie liczy się opowieść i sens. A tych dwóch elementów ewidentnie zabrakło. Oglądając film można odnieść wrażenie, że albo oglądane na ekranie sceny całkowicie pozbawione są znaczenia i zwodzą swoją wydumaną ekscentrycznością, albo to my jesteśmy zbyt głupi, by zrozumieć serwowane nam obrazy. Ze względu na własny spokój ducha wybieram opcje pierwszą – gdy nie dostrzegam sensu, przestaje się czymś interesować. Film Breguły jest mi całkowicie obojętny – w sumie jedynie dlatego, że jest w miarę krótki. Gdyby był dłuższy stałby się zwyczajnie nie do zniesienia. Nie tylko ze względu na pretensjonalność, ale również wtórność i brak oryginalności. Historia kobiety, która kolekcjonuje zęby obcych ludzi, wcale nie intryguje swoją pomysłowością. Tożsamościami i narracją bawili się w podobny sposób znacznie lepsi artyści od Breguły i to bardzo dawno temu – na dodatek ze znacznie ciekawszymi rezultatami.
Plac zabaw, reż. Bartosz M. Kowalski
Przykład spektakularnego filmowego samobójstwa. Młodemu, utalentowanemu debiutantowi udało się nakręcić film, który jeszcze 10 lat temu zostałoby okrzyknięty objawieniem polskiej kinematografii. Odważny, intrygujący w formie, z dobrze poprowadzonymi bardzo młodymi aktorami, niezwykle wiarygodny. W ten sposób opowiedział o brutalnym świecie uczniów podstawówki, który jest areną walk dorastających gladiatorów, nawet gdy nie dochodzi do rozlewu krwi. Ofiary są zawsze – psychiczne kaleki niepotrafiące radzić sobie z agresją lubiących nadużywać przemocy samozwańczych samczyków alfa. Kowalski potrafił niezwykle wiarygodnie odmalować rzeczywistość dzieci z jego niewybrednym językiem, palonymi w szkolnej toalecie papierosami, niepokojem o rangę w grupie, wstydem wobec własnych uczuć i wyczuleniem na opinię innych.
Akcja filmu rozgrywa się w czasie ostatniego dnia roku szkolnego. Trójka dzieci – każde z innej rzeczywistości społecznej reprezentowanej przez odmienne miejsca zamieszkania (willa, blok, kamienica) – przygotowuje się do uroczystości wręczania świadectw. Dla Gabrysi jest to dzień szczególnie wyjątkowy – chce w końcu powiedzieć koledze z klasy, że od kilku miesięcy podkochuje się w nim i chciałaby z nim „chodzić”. Przedstawione dzieci wywodzą się z innych światów, posiadają inne problemy i wrażliwości. Prymuska Gabrysia z dobrego domu i dwóch rozrabiaków, którym bieda czy niepełnosprawność rodziców już na starcie utrudnia życie. Konfrontacja tych trzech bohaterów i obnażenie psychiczne najsłabszej z nich musi zakończyć się tragedią. Tak nam się przynajmniej wydaje – w ten sposób jest prowadzona narracja i rozpisana dramaturgia. Ostatecznie jednak Kowalski przestaje się interesować tłem społecznym, psychologicznymi zawiłościami grup rówieśniczych, zasadami rządzącymi światem nastolatków. Porzuca mozolnie i wyjątkowo udolnie budowaną fabularną ścieżkę, by skręcić w sytuację nazbyt wręcz szokującą, ale przy tym niewiarygodną, a wręcz w swej wymowie nieprzyzwoitą – chełpiącą się własnym sadyzmem.
Film można podzielić na dwie części. Pierwsza stanowi 90% filmu i składa się na nią intrygująca formalnie i ideowo obserwacja relacji między młodymi ludźmi w rzeczywistości nierówności społecznych, a druga – finałowa – wydaje się być chorą fantazją na temat czystego zła drzemiącego w niedojrzałych sercach. Znacznie bardziej przekonuje mnie obserwacja różnic między bohaterami, ich domami, rodzinami, sytuacjami życiowymi oraz wpływu tych elementów na ich wzajemne relacje, uczucia i emocje, niż efekciarskie w swojej drastyczności uogólnianie. Nie wierzę w zło absolutne – ono zawsze ma swoje źródło. Kowalski ostatecznie stał się wyznawcą ciemnej strony mocy, czerpiącym sadystyczną przyjemność z urządzania masakry rękami bogu ducha winnych dzieci. Wybaczę mu jedynie dlatego, że wydaje się posiadać ponadprzeciętny talent. Niech kolejnym razem spożytkuje go rozsądniej.
Komentarze (0)