Czwarty dzień festiwalu spędziłem w Gdyni. Impreza dopiero po raz pierwszy zagościła w tym mieście. Konieczność przemieszczenia się ze stolicy nad morze spowodowała, że zobaczyłem mniej filmów niż w poprzednich dniach. Ilość jednak przekuła się w jakość.
Homo Sapiens, reż. Nikolaus Geyrhalter
Film mistrza współczesnego dokumentu jest jedynym w swoim rodzaju przykładem dokumentalnego kina post-apokaliptycznego. Austriak przedstawił świat, w którym widzimy jedynie ślady niedawnej obecności człowieka, ale samego reprezentanta gatunku Homo Sapiens na ekranie nie uświadczymy. Oglądamy statyczne, długie, specjalnie przeciągnięte ujęcia opuszczonych fabryk, domów, teatrów i kościołów. Zarastają roślinnością, stają się domem dla zwierząt, ale nie pełnią już swoich pierwotnych funkcji. Film jest otwarty na wiele interpretacji. Dla mnie te obrazy ukazywały rzeczywistość po tajemniczej katastrofie, która spowodowała eliminację ludzkiego gatunku. Geyrhalter nie ma jednak ambicji filozoficznych, nie zadaje pytań, nie stara się opowiedzieć również żadnej historii. Statyczne ujęcia składają się na czyste kino, oparte na absolutnej wizualności wywodzącej się z ducha slow cinema. Geyrhalter podąża drogą wydeptaną przez Jamesa Benninga, który swoimi statycznymi, kontemplacyjnymi filmami starał się materializować czas. Austriak nie miał takiego celu. Nie interesują go ani czas, ani jego relacje z wizualnością czy narracją. Poprzez wyparcie, na plan pierwszy wybija się tytułowa postać – Homo Sapiens i jego współczesna kondycja. Film można czytać zarówno jako ostrzeżenie, jak i epitafium. Trudno zidentyfikować pokazywane miejsca. Czy są to przestrzenie, które ucierpiały w kataklizmie? Najprawdopodobniej. Wyglądają, jakby były opuszczane w pośpiechu – wciąż pełne przedmiotów i niewywiezionych sprzętów. Zdominowane przez przyrodę, zwyciężone przez czas i siłę ciążenia. Mnogość lokacji i ujęć sprawiają wrażenie powszechności – jakby przedstawiały cały świat, opustoszały po apokalipsie. „Homo Sapiens” dowiódł również, jak wielkim potencjałem dysponuje dokument. Jakie historie, obrazy i myślowe konstrukcje można kreować tak prostymi środkami. To przykład najwyższego kunsztu kina i to nie tylko dokumentalnego.
Po drugiej stronie, reż. Robert Minervini
Film etnograficzny był jednym z pierwszych gatunków kina dokumentalnego. Od początku powstania kamery służyła ona do uwieczniania egzotycznych miejsc, ludzi i zwyczajów. Do dziś dokumentalistów kusi to, co nietypowe, odległe, niecodzienne. Egzotyka, skandal i ekscentryczność napędzają również różnego rodzaju reality show. „Inny” i bohater dokumentu stały się wręcz synonimami. „Po drugiej stronie” jest przykładem nowego podejścia do filmu etnograficznego. Nie jest to najoryginalniejszy, ani pierwszy przykład takiego kina. Niemniej jest to przykład bardzo wymowny. Minervini „Innego” znalazł na marginesie amerykańskiego społeczeństwa. Klisze, którymi filmowcy posługują się do charakteryzowania tamtejszego społeczeństwa są bardzo dobrze znane. Minervini stara się od nich uciec jak najdalej, aż zawędrował „na druga stronę”. Czym jest ta tytułowa „druga strona”? Oczywiście, jest ona zależna od punktu patrzenia. Już tytułem twórca określił zarówno swój sposób patrzenia, dystans do ukazywanej rzeczywistości, jak i wspomniany etnograficzny charakter. Jego bohaterowie to narkomani, dilerzy, alkoholicy i bezdomni. Zamieszkują rozsypujące się przyczepy, w których się narkotyzują, a gdy uda im się zarobić jakiś grosz, to wydają go w klubie ze striptizem. Reżyser infiltruje środowisko wyrzutków, ludzi zapomnianych, nieuwzględnionych przez rządzących. Nie dziwi więc nienawiść do Obamy, którego nie bez racji bohaterowie oskarżają o indolencję. Karmią się roszczeniowością i wściekłością, pociągają ich paramilitarne organizacje, które zaopatrują ich w cel, ideologię i łatwe rozwiązania. Oferują im wartości i rozrywkę, dyscyplinę i rozpustę. Zagubieni bohaterowie są łatwym kąskiem dla wszelkiego rodzaju ekstremizmów. Choć deklarują poparcie dla Hilary Clinton, chyba bliżej im do haseł Donalda Trumpa. To świat obok nas, którego nie chcemy zauważać, bo mógłby się stać wyrzutem sumienia. Świat bez perspektyw, odurzony, uzależniony i przegrany. Niewyedukowani ludzie są napędzani emocjami – szczególnie tymi negatywnymi. Minervini podchodzi do nich niezwykle blisko, momentami można mieć wątpliwości, co do jego etyki dokumentalisty. Oglądamy jego bohaterów podczas zażywania narkotyków i seksu. Przypatrujemy się narkotyzowaniu kobiety w ciąży i orgii na wojskowym poligonie. Po drugiej stronie istnieje świat zupełnie niepodobny do tego zamieszkiwanego przez pracujących i posiadających. To świat z pozoru zły i mroczny, ale zamieszkały przez ludzi, którzy po krótkim poznaniu okazują się wrażliwi, wartościowi i zwyczajnie zagubieni. Ich beznadzieja nie bierze się z nieróbstwa czy lenistwa, a z nieefektywności władz. Zdystansowany, oparty na obserwacji dokument pokazuje te obrzydlistwa nie po to, by je piętnować. Przeciwnie, chce obudzić sumienia tych, którzy mają wpływ na podniesienie poziomu życia pokazanych ludzi. Jak zwykle, wszystko rozbija się o ekonomię.
Komentarze (0)