Arktyka, reż. Joe Penna

Biel arktycznego pejzażu, rozbity samolot i samotny mężczyzna. Tak zaczyna się „Arktyka”. Nie dostajemy żadnej informacji o bohaterze, nie wiemy również, w jaki sposób znalazł się w tak niekorzystnej sytuacji. Penna nie traci czasu na zbędne wprowadzenia. Od razu koncentruje się na zmęczonej twarzy Madsa Mikkelsena, którego bohater próbuje przeżyć w skrajnie nieprzyjaznych warunkach.

„Arktyka” wpisuje się w gatunek survival movie, ale jest w niej znacznie większa surowość, realizm, a jednocześnie mniej dramatyzmu, efektownych zwrotów akcji i fabularnych atrakcji. Przynajmniej do czasu, bo niestety pod koniec filmu twórcy uciekli się do fabularnej sztampy. Ale przez większą część dzieła Pennie udaje się uniknąć mielizn wyeksploatowanej konwencji – głównie dzięki realizmowi. Jego arktyczny Robinson Crusoe nie przypomina rozgadanego bohatera „Cast Away”. Nie ma tu miejsca na czułostkowość, żart czy wzruszenie. Jest za to surowy klimat Arktyki, brak nadziei na pomoc i codzienna walka o przeżycie.

Reżyser skupia się na tym, co najbanalniejsze, w najdrobniejszych szczegółach rekonstruując życie potencjalnego rozbitka. Bezimienny bohater łowi ryby, próbuje nawiązać kontakt z samolotami, chroni się przed niedźwiedziami i powoli traci nadzieję na ratunek. Tę monotonię twórcy przerywają pojawieniem się helikoptera, który zamiast zabrać bohatera do domu, rozbija się o lodowe skały. Do Robinsona Crusoe dołącza Piętaszek – ranna pilotka.

Penna przez długi czas powstrzymuje się przed popadnięcie w hollywoodzkie koleiny konwencji. Minimalizuje zwroty akcji i akcję jako taką, dając przemawiać przejmującej, przeoranej utrata nadziei i zimnem twarzy Madsa Mikkelsena. Woli odmierzać czas kończącą się jodyną, wylewaną na ranę kobiety, niż rozmowami z wyimaginowanym bohaterem stworzonym z zepsutej piłki do siatki. Ogranicza dialogi, maksymalizując chęć przeżycia, empatycznie odczuwaną przez widzów. Trudno bowiem nie kibicować głównemu bohaterowie. Szkoda jednak, że tak świetnie poprowadzony film kończy się mainstreamowymi kliszami, które zamiast prowadzić „Arktykę” ku artystycznemu spełnieniu, spychają ją na dawno temu przetarte szlaki doskonale znanego gatunku.

Ocena: 6/10