Recenzję każdego kolejnego filmu Asghara Farhadiego po „Rozstaniu” można byłoby rozpoczynać zdaniem: „znowu to zrobił!”. W przypadku „Bohatera” należałoby jeszcze dopisać: „i to w równie doskonałym stylu”. Można niekiedy narzekać, że Irańczyk za każdym razem kręci ten sam film, ale czy nie robią tak wszyscy najwięksi autorzy? Nawet jeśli jest w tym ziarno prawdy, to i tak nie wpływa to na ocenę jego dorobku, bo za każdym razem kręci ten sam film równie wybitnie.
Byłem jednym z niewielu, którzy nie kręcili aż tak bardzo na jego „hiszpański” film – „Wszyscy wiedzą”. To, co można było mu faktycznie zarzucić, to brak charakterystycznego dla jego kina wikłania losów bohaterów wraz z problemami społecznymi i kulturowymi kraju. To oczywiste, Farhadi nie zna tak dobrze Hiszpanii, jak zna Iran. I z tej wiedzy uczynił znakomity użytek w „Bohaterze”, który oferuje równie angażującą, rozsadzającą umysł i serca historię jak w arcydzielnym „Rozstaniu”.
Kluczem dla kina Farhadiego jest realizm – przede wszystkim ludzkich zachowań i emocji. Jedno zdarzenie pociąga kolejne, całkowicie komplikując to, co na początku wydawało się oczywiste. Tym razem chodzi o odsiadującego wyrok mężczyzny, który pokutuje w ten sposób za niespłacony dług, uregulowany u lichwiarza przez wierzyciela. Na jednej z przepustek postanawia spieniężyć znalezione przez ukochaną złote monety, by w ten sposób choć trochę zmniejszyć swoje zobowiązanie. Ostatecznie jednak sumienie podpowiada mu, że uczciwiej będzie odnaleźć właścicielkę monet. Nigdy by nie pomyślał, że ten szlachetny gest wpędzi go w wielkie tarapaty.
Farhadi wciąga widzów w pewną grę. Tworzy sytuację, która wydaje się przejrzysta, a następnie zaopatruje ja w kolejne okoliczności, które ją komplikują. Stawia przeciwko sobie kolejne osoby – i każdej z nich jesteśmy w stanie przyznać rację. W ten sposób opowiada o ludzkiej naturze, ale również o sposobie postrzegania świata. Irańczyk uważa, że wszystko jest względne i uzależnione od okoliczności – a także, Za Fryderykiem Nietzsche, że nie ma faktów są tylko interpretacje. Bo i co z tego, że Farhadi pokazuje nam wszystkie wydarzenia bezpośrednio na ekranie, dbając, by niebyło niedomówień co do stanu rzeczy. I tak następnie okazuje się, że istnieją różne sposoby oceny tego samego zdarzenia. I co najciekawsze – wszystkie one są równie uprawnione.
„Bohater” to tragedia racjonalizmu, udowadniająca, że świat wymyka się zdroworozsądkowemu oglądowi. Zbyt wiele jest czynników, które zapośredniczają nasze zachowania i ich oceny: zawiść, uprzedzenia, domysły, plotki, nieufność, ale także media – w tym te najnowsze. W to wszystko uwikłana jest główna postać, która nie była w stanie wydobyć się z sieci indywidualnych punktów widzenia. W konfrontacji z ludzką naturą żadna dobroć nie jest w stanie wygrać.
Ale tu nie chodzi o żadne immanentne wartości jak zło czy dobro. Wszystko jest względne i równie uprawnione. Na dodatek zanurzone po uszy w kulturze i tradycji. Sytuacje bowiem komplikują konwenanse – bohater nie może przyznać się, że pieniądze znalazła ukochana, wierzyciel nie może odpuścić ze względu na posag córki, a do tego dochodzi jeszcze waga honoru i wiarygodności, niezwykle cenione w Iranie. Farhadi doskonale używa tych kulturowych instytucji, by gotować postaciom jeszcze trudniejszy los, z którego zwyczajnie nie ma dobrego wyjścia. Irańczyk jak nikt w dzisiejszym kinie pokazuje, że nasze zachowania i los tylko w pewnym stopniu są zależne od nas. Świat jest zbyt skomplikowany, byśmy mieli realny wpływ na nasze życie. I ma to ciężar najlepszych antycznych tragedii.
Komentarze (0)