Nad poziomem tegorocznego konkursu międzynarodowego można byłoby długo debatować. Podczas seansów dało się bowiem odnieść wrażenie, że w tym roku zabrakło filmów wybitnych, a przynajmniej takich, które naprawdę długo zostaną nam w głowie. Ale z drugiej strony, jak spojrzy się na konkursowe tytułu z perspektywy kilku dni, to okaże się, że o wielu z nich myślę bardzo ciepło. Trudno również kłócić się z decyzjami jury, które potrafiło wyłowić te najciekawsze tytuły – choć ja osobiście doceniłbym znacznie więcej rodzimych filmów, które zdecydowanie odznaczały się na tle międzynarodowej konkurencji.
W tym podsumowaniu nie będę jednak pisał o polskich animacjach, bo wspominałem o nich już wielokrotnie, zarówno tu, na blogu, przy okazji relacjonowania Krakowskiego Festiwalu Filmowego, jak i w zapowiedzi festiwalu przygotowanej dla Czasu Kultury. Tym razem wspomnę o najciekawszych filmach ze świata.
A wypada zacząć od tego najlepszego – przynajmniej w opinii jury. „I’m going out for cigarettes” opowiada w rysunkowej, a wręcz kreskówkowej, formie o rodzinie. Jednej z wielu, niekoniecznie wyjątkowej, ale odbiegającej od tradycyjnej normy i skrywającej swoje tajemnice. Właśnie one stają się dla Osmana Cerfona głównym tematem tego niegrzecznie-zabawnego filmu. Autor utożsamia się w nim z nastoletnim chłopakiem, pozostawionym samemu sobie. Jego siostra woli rówieśników, a matka pracę i swoją pogłębiającą się depresję. W ten układance brakuje jednak ojca – i właśnie on staje się sekretem do odkrycia. „I’m going out for cigarettes” to film, który w lekki, pomysłowy i zabawny, a nawet momentami w zwariowany sposób potrafił zmierzyć się z traumami, które dotyczą coraz większej ilości rodzin.
Również druga nagroda – Srebrny Pegaz – powędrowała w zasłużone ręce. Natalia Mirzoyan, autorka „Five minutes to sea”, to reprezentantka kinematografii rosyjskiej, która zaprezentowała się w tym roku na Animatorze wyjątkowo dobrze. Nagrodzony film to znakomita miniatura, w której obserwujemy wakacyjną rzeczywistość nadmorskiej plaży przez pryzmat wyobraźni dziecka, niezadowolonego, że mama każe mu na pięć minut wyjść z wody. Minuty rozrastają się w godziny, a siedzenie na kocu zamienia w torturę. To wszystko zostało pokazane w sposób niezwykle plastyczny i zabawny, ale z wielkim szacunkiem dla mikroświata dziecięcej wyobraźni i wrażliwości. Dla małej dziewczynki niewinny, wydawałoby się, rozkaz mamy może zamienić się w prawdziwy wyrok.
Jak powiedziałem, Rosjanie przywieźli do Poznania więcej świetnych filmów. Co ciekawe, „Mitya’s Love” Svetlany Filippovej i „Vanity of Vanities” Alexeya Turkusa są bliźniaczo do siebie podobne. Oba garściami czerpią z ludowej wyobraźni, przefiltrowanej przez rosyjską sztukę awangardową spod znaku Marca Chagalla i twórczość prymitywistów. Poza tym oba opowiadają historie miłosne, niepozbawione wątków komediowych. Szczególnie zabawny jest film Filippovej, która posłużyła się niecodzienną, rozedrganą strukturą narracyjną, napędzaną rozgorączkowanym sposobem mówienia głównego bohatera. Narratorem jest nieszczęśliwie zakochany młody mężczyzna, którego wybranka jest mężatką. Jednak, gdy po latach mężczyzna dowiaduje się, że kobieta została wdową, postanawia ją za wszelką cenę odnaleźć – co okazuje się wyjątkowo trudnym, a przy tym prawdziwie zabawnym zadaniem. Humor u Turkusa wynika natomiast z charakterystyki bohaterów i łączących ich obyczajowych relacji. Świat „Vanity of Vanities” zamyka się w małym, rosyjskim sztetlu, gdzie dwoje młodych ludzi ma się ku sobie, jednak na ich ślub nie jest w stanie wyrazić zgody ojciec dziewczyny. Do akcji muszą więc wkroczyć aniołowie.
Wracając do werdyktu – Brązowy Pegaz powędrował w ręce Martiny Scarpelli za film „Egg”. To film przede wszystkim bardzo ważny, a przy tym znakomicie zrealizowany. To ważny głos w sprawie anoreksji, tłumaczący za sprawą plastyki obrazu sposób pojmowania rzeczywistości przez chore osoby. Reżyserka rozrysowała topografię świata swojej bohaterki, ściskając go do wielkości małej kuchni – przytłaczającej, miażdżącej, dyscyplinującej. Przestrzeń w tej animacji jest tak samo ważna, jak w filmach Marty Pajek z trylogii o „Figurach niemożliwych”. Tu również ona definiuje rzeczywistość psychiczną bohaterki i jej trudny związek z jedzeniem, a przede wszystkim z własnym ciałem.
Jury przyznało również nagrodę specjalną za całokształt twórczości, Kryształowego Pegaza, Georges’owi Schwizgebelowi, którego retrospektywa była jednym z mocniejszych punktów tegorocznej edycji. Jego film można było również oglądać w konkursie, wyreżyserowaną wraz z całym kolektywem Die Wimmelgruppe animację „Around the stairway”. Można się w niej doszukiwać inspiracji „Tangiem” Zbigniewa Ryczyńskiego, jak również znakomitymi filmami Sumito Sakakibary, którego prace można było obejrzeć podczas jednego z wieczorów w Klubie Festiwalowym. U Szwajcarów również powoli odkrywamy cały świat, który współegzystuje w jednej, plastycznej przestrzeni, składającej się na dziwaczny, ale koherentny, wszechogarniający świat, bliski wyobraźni Hieronima Boscha i surrealistów.
Jedna z nagród specjalnych powędrowała również do autorki wstrząsającej „Siostry” – Siqi Song. Chinka w bardzo nieortodoksyjny sposób opowiedziała o nieistnieniu. O nieistnieniu tytułowej siostry, którą przewrotnie zmaterializowała w animacji. W ten sposób zmierzyła się z traumą totalnej polityzacji życia w swojej ojczyźnie, objawiającej się między innymi zakazem posiadania większej ilości dzieci niż jedno.
Wśród filmów nienagrodzonych również było kilka tytułów, na które warto zwrócić uwagę. Z pewnością pozycją wyróżniającą się było belgijskie „Bloeistraat 11” Nienke Deutz, opowiadające o ranach, jakie ponosi się wchodząc w dorosłość. Swoją światotwórczością i wizualną kreatywnością mogło zachwycić również francuskie „The Bridge at the Brogs” Jerome’a Boulbesa – epicka animacja, pokazująca powolny rozwój i upadek fantastycznego miasta. To wszystko obserwujemy z punktu widzenia małej łajby, na której od lat serwuje się te same domowe potrawy. Natomiast estoński „Orpheus” Priita Tendera i kanadyjskie „Turbine” Alexa Boya zachwyciły wyjątkowo oryginalnym podejściem do spraw doskonale znanych. Tender przerobił mit o Orfeuszu na szalony musical, a Boya opowiedział o trudach rozstania i ich nieprzewidzianych konsekwencjach za pomocą pewnego samolotu i… człowieka-turbiny.
W tym tekście skupiłem się tylko na konkursie krótkich metraży, na osobny artykuł z pewnością zasługują filmy z drugiego konkursu – pełnometrażowego, w którym każdy tytuł miał do zaoferowania bardzo wiele. To być może pierwsza edycja, w której filmy długie zachwycały bardziej niż krótkie. Nie oznacza to jednak, że krótki konkurs nie miał do zaoferowania wielu bardzo ciekawych doznań, co mam nadzieję udowodniłem w tej relacji. Już się cieszę na kolejną przygodę z filmami animowanego. Do zobaczenia za rok, Animatorze!
Komentarze (0)