Animacja Dasha Shawa jest hołdem złożonym całkowicie nieskrępowanej, nadekspresyjnej, przerysowanej, niekontrolowanej wyobraźni oraz młodości, której przywilejem jest nieustatkowanie i skłonność do przesady. Taka jest właśnie „Cała moja szkoła tonąca w morzu”, z czego doskonale zdaje sobie sprawę reżyser, którego imię i nazwisko nosi główny bohater tej pokręconej historii.
Dash jest szkolnym outsiderem, choć jego pozycja w hierarchii i tak się poprawiła, gdy przeszedł do wyższej klasy, a na jego twarzy znikł trądzik. Nadal jednak nie jest najbardziej popularną osobą w szkole – ma tylko jednego przyjaciela, z którym redaguje szkolną gazetkę, której absolutnie nikt nie chce czytać. Na domiar złego, jego jedyny kompan został złapany w sidła Amora przez koleżankę z redakcji. Dash nie dość, że stracił kolegę, to jeszcze wyeksponowaną pozycję w gazecie. Dodatkowo dowiedział się właśnie, że szkoła znajduje się milimetry od katastrofy, która ostatecznie nastaje. Zgodnie z tytułem – szkoła tonie w morzu z powodu osunięcia klifu. Budynek zaczyna dryfować, kolejne pietra zostają zalane przez wodę, w której pływają krwiożercze rekiny.
W przypadku „Całej mojej szkoły tonącej w morzu” mniej istotna jest warstwa fabularna – dość wtórna, gdyż korzystająca z ogranych chwytów, często wykorzystywanych w filmach o młodzieży szkolnej. Najważniejsza jest formalna nadekspresja i ironicznie podejście do schematów. Główny bohater jest początkującym pisarzem o wielkich ambicjach i skłonności do wyjątkowo kwiecistego stylu. Przeżywając niesamowite przygody, ciągle myśli o sposobie ich opisu w książce, którą ma zamiar wydać. W ten sposób reżyser przewrotnie zwrócił uwagę na autobiografizm swojego wyjątkowo nierealistycznego i pokręconego dzieła. Jego animację należy więc czytać przede wszystkim jako efektowną metaforę – życia szkolnego, trudów dojrzewania, niełatwego zadzierzgania relacji międzyludzkich i wielu innych rzeczy, bowiem „Cała moja szkoła tonąca w morzu” jest wyjątkowo bogata w trafne obserwacje społeczne.
Ale animacja Dasha to przede wszystkim, jak wspomniałem na początku, orgia nadekspresyjnej formy. Warstwa wizualna nawiązuje do undergroundowych eksperymentów z lat 60. Gruba, smolista kreska jest niezwykle prosta, ale towarzyszą jej wyjątkowo fluoroscencyjne, nieustannie mieszające się, wręcz psychodeliczne kolory. Ostateczny efekt przypomina obrazy, które mógłby malować Paul Gauguin, gdyby ćpał szczególnie ciekawe dragi. Ta wizualna frywolność świetnie komponuje się z młodzieńczą witalnością i skłonnością do nieuzasadnionej przesady. „Cała moja szkoła tonąca w morzu” jest więc świetnym przykładem erupcji wyobraźni, z której nieustatkowania potrafiono uczynić trafną i inspirującą metaforę.
Komentarze (0)