Szorty – „Szarlatan”: Cuda i blagi

Od pewnego czasu Agnieszka Holland jest zainteresowana bardzo konkretnym typem bohatera – postacią niewoloną przez system, próbującą samodzielnie walczyć z siłami potężniejszymi od niej, a przy tym moralnie niekoniecznie jednoznaczną. Jan Mikolasek – bohater „Szarlatana” – jest dokładnie takim bohaterem.

Wiele w nim z Leopolda Sochy z „W ciemności”, który ludziom pomagał, ale jednocześnie nie gardził zarobkiem. Jest podobny do Janiny Duszejko, walczącej w „Pokocie” z opresją, niekoniecznie pozostawiając swoje ręce czystymi. Z Garethem Jonesem z „Obywatela Jonesa” łączy go niesprawiedliwość, z jaką się spotkał ze strony władzy. Mikolasek jest postacią moralnie niejednoznaczną, parającą się podejrzaną działalnością, która jednak zyskuje naszą sympatię w momencie, w którym staje się ofiarą opresyjnego systemu komunistycznej Czechosłowacji. To postać autentyczna i ze wszech miar fascynująca. Szkoda, że nie jest taką w filmie.

Mikolasek to najsławniejszy czechosłowacki uzdrowiciel, który codziennie leczył swoimi ziołowymi miksturami setki krajan, nawet tych najwyższego szczebla, jak Antoni Zapotocky – prezydent Czechosłowacji. Holland pokazuje go najczęściej przy pracy, czyli podczas sprawnego diagnozowania chorób z próbek moczu. Jednak to wcale nie jego pseudolekarskie działania interesują ją najbardziej. Akcja zawiązuje się na dobre, gdy Mikolaszek zostaje aresztowany, podejrzany o celowe otrucie dwóch partyjnych działaczy.

Holland kolejny raz konfrontuje więc swojego bohatera z bezdusznością zbrodniczego reżimu. Problem jednak w tym, że ani nie wzbogaca to portretu Mikolaska, ani nie mówi niczego nowego o władzy. Jedyne, co ciekawe w tej postaci zaznacza się w zupełnie innym wątku – jego homoseksualnego związku z żonatym asystentem, Franciszkiem. Pojawia się tu zalążek konfliktu serca i rozumu, szczypta zakazanego pożądania, wątek piętnowania homoseksualizmu przez komunistów. Niestety Holland nie podąża żadną z tych ścieżek, nie rozwijając tego wątku. Zadowala się samym wskazaniem na seksualną nienormatywność swojego bohatera. Tylko, co z tego, że Mikolaszek był gejem?

Najbardziej zmarnowany jednak okazał się wątek rzekomego szarlataństwa Mikolaszka. Czy faktycznie posiadał niezwykłą moc, czy tylko dobrze znał się na ziołach? Czy rzeczywiście bezbłędnie rozpoznawał schorzenia, czy było w tym sporo psychologizmu i zwykłej blagi? Nie chodzi o to, by Holland dała odpowiedzi na te pytania, ale żeby chociaż chciała je zadać. Tymczasem o każdym z tych tematów reżyserka milczy. W zamian męczy nas retrospekcjami do czasów młodości bohatera, pokazując, jak Jan rozpoczynał swoją działalność. Jednak te początki ani nie wiążą się z oskarżeniami, ani z jego homoseksualizmem, ani tym bardziej nie rzucają światła na autentyczność „mocy”.

Dobrze, że w rękach polskiej reżyserki Mikolaszek pozostał przynajmniej postacią niejednoznaczną moralnie – potrafi bowiem być porywczym, bezwzględnym, zaborczym i egoistycznym, a przy tym łasym na pieniądze. Jednak w innych momentach emanuje ciepłem, łagodnością i miłością. Bywa również człowiekiem niezwykle szczodrym. Skąd w nim tyle sprzeczności? To kolejna tajemnica, z której najwyraźniej w ogóle nie zdaje sobie sprawy reżyserka. Holland nawet nie stara się wydobyć pełni potencji z tak ciekawej i wielowymiarowej postaci jaką był Mikolaszek. Okazuje się większą blagierką, niż największy czechosłowacki szarlatan.

Ocena: 6/10