Premiera tygodnia – „Wdowy”: Napad w autorskim stylu

Steve McQueen swoim najnowszym filmem udowodnił, że wcale nie zatrzasnął się w arthouse’owej wieży z kości słoniowej. Jego „Wdowy” wyraźnie odznaczają się na tle jego dotychczasowego dorobku. Przynależą bowiem do kina gatunkowego, zrealizowanego jednak z widocznym rysem autorskim. Uwidacznia się on przede wszystkim w montażu i fotografowaniu, w sposobie operowania światłem, kolorem, ruchami kamer – czyli w tym, co niekoniecznie wychodzi na pierwszy plan w standardowych filmach gangsterskich. I właśnie w tym należy upatrywać wyjątkowości nowego projektu autora „Głodu”.

Bo sama historia, postacie, narracja czy świat przedstawiony nie wyróżniają się szczególną oryginalnością. Scenariusz Gillian Flynn mógłby z powodzeniem zrealizować ktokolwiek inny, choćby Steven Soderbergh przerabiając go na kolejną część „Ocean’s Eleven”. „Wdowy” to bowiem przykład tak zwanego heist movie, do którego jednak dodano ciekawy kontekst społeczny. Pojawiają się w nim kwestie ważne dla współczesnej Ameryki – skorumpowani i niekompetentni politycy, napięcia rasowe i płciowe. McQueenowi udało się zrównoważyć elementy krytyki społecznej z wymaganiami konwencji, budując w ten sposób mroczny, niepokojący, ale jednocześnie realistyczny świat polityczno-gangsterskiego pogranicza.

Bohaterkami są trzy kobiety, których mężowie zostali zastrzeleni przez policję podczas jednego z napadów. Byli złodziejami, a po swojej śmierci pozostawili masę niepozałatwianych spraw, którymi muszą zająć się ich żony. Do jednej z nich przychodzi dwóch gangsterów, utrzymujących, że zamordowani zrabowali im dwa miliony. Nie interesuje ich, że wdowa niczego o tym nie wie, a tym bardziej nie ma pojęcia, gdzie ta suma mogłaby się znajdować. Na szczęście jej mąż był przygotowany na swoją nagłą śmierć i zostawił żonie coś, co pozwoli jej wyjść na prostą – notatnik ze szczegółami kolejnego skoku. Wystarczy tylko zebrać zespół i iść po pięć milionów dolarów, jak po swoje.

McQueena niekoniecznie interesuje to, co wyszłoby na pierwszy plan w standardowym filmie o napadzie. Niewiele miejsca poświęca przygotowywaniu skoku, za to ze znacznie większą pilnością śledzi szeroki kontekst społeczny. Każda z bohaterek jest inna, pochodzi z innych światów, ale w każdej z nich jest ta sama wściekłość – na biedę, korupcję i swoich zamordowanych mężów, którzy zostawili je z niczym. W spojrzeniu McQueena na współczesną Amerykę jest sporo krytycyzmu, który jednak nie przechodzi w moralizatorstwo – czego dowodzi już choćby dobór typu postaci, niejednoznacznych moralnie, którym się jednak zapalczywie kibicuje.

McQueen tak dobry jest w drobiazgowym rozrysowywaniu psychologii postaci, pogłębionej analizie ważnych kwestii społecznych, że długimi fragmentami możemy zapomnieć, iż film ma również spełniać założenia gatunku. To jednak wywołuje dysonans. Gdy następuje zupełnie niepotrzebny fabularny twist, obliczony na zbyt łatwy poklask, czy ekranowa rzeczywistość nagle nasyca się przerysowaną umownością, misternie budowany realizm pryska – przynajmniej na chwilę. To dowiodło, że McQueen jednak nie nadaje w pełni na tych samych falach, co Flynn – czego by o niej nie mówić, mistrzyni zwrotów akcji. Scenariopisarski fałsz od razu bije po oczach – dokładnie wtedy, gdy autor „Wstydu” tworzył bez większego przekonania. Widać, że znacznie lepiej mu jednak na terenie arthouse’u, niż rozrywki.

Ale dzięki tej nieoczywistej komitywie specjalistki od potoczystego i zaskakującego storytellingu z mistrzem stylu, powstało dzieło dalekie od mielizn zarówno kina autorskiego, jak i gatunkowego. „Wdowy” zachwycają dopracowaniem szczegółów, zwracaniem uwagi na kostiumy, scenografię, kolorystyczną kompozycję kadru, opowiadaniem bardziej obrazem niż słowem czy budowaniem wielopłaszczyznowych, niezwykle ciekawych postaci – i to nie tylko tych pierwszoplanowych. Wymagania konwencji tchnęły natomiast w tę historię dodatkowy dynamizm i narracyjny nerw.

To niezwykle wzbogacające dla światowej kinematografii, gdy autorzy takiego pokroju jak McQueen wychodzą ze swojej „strefy komfortu” i decydują się nakręcić film w zupełnie innej konwencji, zachowując przy tym swój własny, niepodrabialny styl. „Wdowy” można pokazywać innym twórcom, jako dowód, że kooperacja miedzy artystami wywodzącymi się z innych kinematograficznych światów nie tylko jest możliwa, ale może przynieść świetne owoce. Ale jak to bywa przy współpracy tak silnych osobowości twórczych, czasami musi dochodzić do tarć i różnicy zdań, które niestety ostatecznie odbijają się na filmie.

Ocena: 7/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.