Premiera tygodnia – „Planeta singli 2”: Szczęście w nieszczęściu

Wszystkie historie miłosne mają szczęśliwe zakończenia? Raczej tylko te filmowe, bo w życiu, wiadomo, happy end można włożyć między bajki – a najciekawsze zaczyna się w momencie, w którym w kinie puściliby napisy końcowe. Z takiego wniosku wyszli twórcy kontynuacji bez wątpienia najlepszej polskiej komedii romantycznej co najmniej ostatnich lat, czyli „Planety singli” i postanowili przewrotnie pokazać, że miłosna sielanka Ani i Tomka wcale nie trwała zbyt długo. Oczywiście, ta fabularna wolta miała dać szanse na nakręcenie kolejnej części kasowego hitu, a niekoniecznie posłużyć do dekonstrukcji gatunkowych schematów czy mitu romantycznej miłości. Nieszczęście bohaterów okazało się szczęściem producentów, których stan konta w banku musi się zgadzać – i nie ma w tym niczego złego, dopóki w zamian oferuje się przynajmniej strawny produkt. A tak jest właśnie w przypadku „Planety singli 2”.

„Znacie? To posłuchajcie!” – tą dewizą kierowali się twórcy filmu. Wszystko, co w nim najlepsze już doskonale znamy – czyli stworzeni w „jedynce” bohaterowie: nauczycielka muzyki Ania, telewizyjny wilk Tomek, ale także plejada postaci pobocznych, granych przez Piotra Głowackiego, Weronikę Książkiewicz czy Tomasza Karolaka. To właśnie ich nietuzinkowe charaktery i kryjący się w nich zarówno dramatyczny, jak i komediowy potencjał nakręcają „Planetę singli 2”. Oryginalności tu natomiast jest jak na lekarstwo: nowe postaci są z reguły mdłe i nieciekawe, jak zakochany w Ani przystojny milioner, a fabularnej innowacyjności tu praktycznie nie ma.

Zadziwiające jest jednak to, że ten stan rzeczy całkowicie nie przeszkadza czerpać przyjemności ze śledzenia losów sympatycznych postaci – i nie ma nawet znaczenia, że brakuje tej historii dramaturgicznego kośćca, a zasady bardzo skonwencjonalizowanego gatunku komedii romantycznej nie są respektowane. Od początku wiadomo przecież, jak to całe zamieszanie się skończy, a zakwestionowany na początku happy end i tak musi nastąpić – twórcy więc postanowili za bardzo nie mieszać w sercach i głowach bohaterów, pozwalając na swobodne i beztroskie snucie kolejnych wątków, głównie pobocznych.

Osią fabularną jest powstający w telewizji gwiazdkowy show – pierwsza w historii wigilia na żywo, którego gospodarzami mają być właśnie pokłóceni Ania i Tomek. Ich przyjaciel Marcel zrobi jednak wszystko, by dwoje przynajmniej przed kamerami udawało, że wciąż się kochają. A że Marcel jest przesympatycznym człowiekiem, któremu trudno czegokolwiek odmówić, bohaterowie za długo się nie wahają. Wszystko kręci się wokół prób, które stanowią wyjątkowo klimatyczne – bo świąteczne – tło dla sercowych perypetii kolejnych bohaterów, bo wcale nie tylko Ani i Tomka.

W pewnym momencie główni bohaterowie schodzą nawet na dalszy plan, bo komediowe pierwsze skrzypce gra tu, jak ma to w zwyczaju, Karolak oraz Książkiewicz, której postać przygotowuje się właśnie do porodu, praktykując jogę u wyjątkowo przystojnego jogina, a także w rolach epizodycznych: zaskakująca Iza Miko, znakomity Tomasz Strasburger, Witold Paszt a nawet pies o wdzięcznym imieniu Liroy. Dramatycznie natomiast na pierwszy plan wysuwa się wątek Marcela, mający ogromny, choć niestety nie do końca wykorzystany, potencjał. Ostatecznie więc okazuje się, że mozaikowa struktura narracji – kłączowo rozrastająca kolejne fabularne wątki – odciążyła główny wątek, jednocześnie w zaskakujący sposób go marginalizując.

Można więc odnieść wrażenie, że twórcy niekoniecznie mieli pomysł na pociągnięcie wątku romantycznego. Z niewiadomych przyczyn Ania i Tomek zrywają ze sobą – za całe wyjaśnienie musi nam wystarczyć krótka wzmianka o niezgodnych charakterach – i w równym stopniu na słowo musimy uwierzyć w ich wciąż niewypaloną miłość i pragnienie powrotu do siebie. Twórcy niby zrywają z „jedynką”, podając w wątpliwość jej szczęśliwe zakończenie, ale cały ładunek emocjonalny fundują właśnie na niej – bo w kontynuacji dodają jedynie niezwykle mdły wątek ubiegającego się o względy Ani milionera. Od początku jednak wiadomo, że książę z bajki jest zbyt idealny, by mógł zagrozić znacznie bardziej charakternemu Wilkowi.

Ostatecznie więc w tej komedii romantycznej jest znacznie więcej z komedii niż z romantyzmu – co wcale nie jest złe, po prostu może niektórych rozczarować. Humor też nie jest szczególnie wyszukany, ale również nie można powiedzieć, że jest źródłem zażenowania. Jest średni, jak cały film – nie grzeszy oryginalnością, ale również nie odstrasza nadmierną wtórnością. Twórcy dbają, by całość była utrzymana w dobrym guście – nie przesadzają z wulgaryzmami czy prostackimi żartami – ale na pierwszy rzut oka widać, że zależy im przede wszystkim na szerokiej widowni. Nie silą się więc na wyszukane konstrukcje narracyjne czy autorskie igraszki z konwencją, a przy tym sięgają po najbardziej ograne mechanizmy pchające fabułę do przodu (źle podsłuchana rozmowa, niepoprawnie zinterpretowane zachowanie ukochanego), dzięki czemu ani na moment nie można zapomnieć, że to kino czysto rozrywkowe, komercyjne, o czym dodatkowo zaświadcza wszechobecny product placement.

Ale to zadziwiające, że w tej pop-papce, totalnej komercyjnej wtórności i fabularnej miałkości udało się zachować lekkość, żart, emocję – które działają i wynoszą „Planetę singli 2” wysoko ponad poziom przeciętnej polskiej komedii romantycznej. Twórcy serii są na polskie warunki geniuszami: potrafią przeciętność zamienić w produkt niemal klasy deluxe – na dodatek z powodzeniem i z poklaskiem krytyki, również moim. A z zapowiedzi kolejnej – trzeciej – części potrafią uczynić integralny element filmu. Tak dobrze w marketing nie potrafi nawet Marvel. Czapki z głów i już czekam na Walentynki, kiedy do kin wejdzie kręcona równolegle z „dwójką” kolejna część przygód Ani i Tomka. Czy happy end ponownie zostanie zakwestionowany?

Ocena: 6/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.