Recenzja – Octopus Film Festiwal – „Gorejący świat”

Wyobraźcie sobie adaptację „Alicji w krainie czarów” nakręconą przez Davida Lyncha, który właśnie zarzucił kwas. Tak mniej więcej wygląda „Gorejący świat” Carlson Young, młodej aktorki, która reżyseruje i gra tu główną rolę. Brzmi to może i całkiem nieźle, ale film ostatecznie popada w manierę i brakuje mu ładu i składu.

Zaczyna się jak w „Blue Velvet” zdruzgotaną sielanką, potem film skręca w rejony tych dziwniejszych odcinków Twin Peaks, ale tylko po to, by zaraz odbić w stronę mrocznej baśni, napędzanej surrealizmem, a nawet ekspresjonizmem z cytatami z „Gabinetu doktora Caligari”. A show i tak kradnie Udo Kier. Widać, że Young obejrzała w swoim życiu kilka filmów, nawet tych nieco starszych i z cytatów postanowiła sklecić coś własnego. Sklecić – to słowo klucz, bo wiele tu efekciarskich elementów, które niekoniecznie mają jakikolwiek fabularny sens. A wszystko i tak okazuje się dość banalną, ale przede wszystkim dość oczywistą metaforą stanów wewnętrznych głównej bohaterki.

A w głowie i sercu Margaret dzieje się sporo, bo jako dziecko doznała traumy. Jej siostra na jej oczach utonęła w przydomowym basenie. Dziewczyna jest przekonana, że bliźniaczka nie tyle zginęła, co została porwana przez demonicznego mężczyznę o twarzy Kiera do innego wymiaru. Już jako dorosła kobieta powraca do rodzinnego domu po to, by skonfrontować się z przeszłością, która ciągle nie daje o sobie zapomnieć. Spotyka rzeczonego mężczyznę i wykonuje skok do króliczej nory. A dalej dzieją się rzeczy tylko dziwniejsze.

Nie da się odebrać Young wizualnej wrażliwości. Film zalany jest niezwykłymi efektami, wizyjnymi obrazami, wizualnymi pomysłami. To może robić wrażenie, ale do czasu, gdy okazuje się, że nie bardzo idzie za tym frapująca opowieść. Ekspresjonistyczne zaświaty stają się banalną, zwizualizowaną wersją psychiki bohaterki, a nie transcendentą, nieprzeniknioną Czarną Chatą jak to bywa u Lyncha, w którego młoda reżyserka ewidentnie jest zapatrzona. Dostajemy więc manierycznie opowiedzianą, pełną nic nie znaczących efektownych wizualiów historię o traumie i wychodzeniu z depresji spowodowaną nieprzepracowaną stratą. Szkoda, że tak pogmatwany świat ostatecznie zostaje sprowadzony do prostych fabularnych rozwiązań, przynoszących więcej rozczarowania niż refleksji.

Ocena: 5/10