Pierwszy dzień festiwalu – duże oczekiwania i stopniowane napięcie. Na początku wziąłem się za nadrabianie zaległości, następnie sprawdziłem film z sekcji Inne Spojrzenie, by na koniec skosztować dania głównego, czyli filmu otwarcia, długo oczekiwanego „Królewicza Olch” Kuby Czekaja. Jak wypadły obejrzane filmy? Przeczytajcie krótkie recenzje i przekonajcie się sami:
Planeta singli, reż. Mitja Okorn
Dobra polska komedia romantyczna jest zjawiskiem tak rzadkim, że każdy taki przypadek należy odpowiednio docenić. „Planeta Singli” nie jest dziełem idealnym – można zarzucić mu zbyt oczywiste i sztampowe zwroty akcji (bohater źle interpretuje podsłuchaną rozmowę telefoniczną, co powoduje lawinę nieporozumień), nadmiernie łzawy finał, fabularne nieprawdopodobieństwa i stworzenie na ekranie nieistniejącej kopii rzeczywistości naszego kraju. Te niezgrabności bez problemu można jednak wybaczyć, gdy z ekranu padają autentycznie zabawne dialogi, fabuła jest oryginalna, a sympatyczni bohaterowie przypominają ludzi z krwi i kości. Film Okorna najlepiej się sprawdza jako komedia, nieco słabiej, gdy chce być romantyczny. Twórca kilkukrotnie uderza w zbyt wysokie tony, ale w żadnym momencie nie fałszuje.
Kryształowa dziewczyna, reż. Artur Urbański
„Kryształowa dziewczyna” jest drugim filmem zrealizowanym jako film dyplomowy studentów aktorstwa łódzkiej filmówki. W zeszłym roku na festiwalu pokazano bardzo słaby, nowelowy „Śpiewający obrusik” podpisany przez rektora uczelni Mariusza Grzegorzka. Tym razem za reżyserię odpowiada Artur Urbański. Niestety efekt końcowy nie jest wiele lepszy, choć trzeba zaznaczyć rzecz najważniejszą, mianowicie, tegoroczni absolwenci wypadli na ekranie znacznie lepiej niż ich starsi o rok koledzy. Zmianą na lepsze było również zastąpienie formy nowelowej przeplatającymi się ze sobą wątkami. Niestety poza tymi dwoma aspektami niczego dobrego o „Kryształowej dziewczynie” powiedzieć nie można. Scenariusz filmu wydaje się całkowicie nieprzemyślany, podobnie niechlujnie wypadła realizacja. Trudno stwierdzić, w których momentach twórcy są okrutnie poważni, a kiedy starają się puszczać oko i nieco tonować gorące emocje. Prawdopodobnie, niestety, popadanie momentami w pastisz jest niezamierzone i wynika po prostu z nieudolności. Niewiele dobrego da się również powiedzieć o fabule. O czym może opowiadać film o młodych ludziach? Oczywiście o miłości. Mijający się na ekranie bohaterowie przeżywają swoje „wielkie” sercowe problemy – niektórzy niezwykle gwałtownie – które w żadnym momencie nas nie angażują. Niesympatyczne postaci i ich miłosne rozterki zwyczajnie nie są nas w stanie zafrapować. Jest to spowodowane zarówno niedorzecznościami fabułki, jak i, niestety, nieszczególnie dobrym aktorstwem. Choć należy docenić grę Konrada Eleryka, który wypadł zdecydowanie najlepiej. Swoją drogą ciekawe, na jakie oceny zdali swoje dyplomy oglądani na ekranie młodzi aktorzy.
Królewicz Olch, reż. Kuba Czekaj
Jeden z najbardziej oczekiwanych filmów tegorocznego konkursu głównego, drugie dzieło w dorobku młodego, cenionego reżysera. „Królewicza Olch” wybrano jako tytuł otwierający festiwal – miał się stać wizytówką, zapowiedzią szczególnie dobrze przedstawiającej się edycji gdyńskiej imprezy. Dlatego można było mieć wobec tego filmu wysokie oczekiwania. Niestety wszystkie one zostały zawiedzione. Czekaj jest twórcą znanym z upodobania do eksperymentowania formą. W „Królewiczu Olch” również poszedł w tę stronę, lecz osiągnął na ekranie zupełnie inny efekt niż w anarchizującym i celowo irytującym „Baby Bump”. Momentami ciekawe, wysmakowane, malarskie zdjęcia nie korespondują z opowiadaną historią młodego geniusza, który na kilka dni przed końcem świata stara się rozwikłać tajemnicę podróżowania między wymiarami. Czekaj obudowuje tę historię w kolejne konteksty. Mamy więc oczywiście liczne nawiązania do tytułowego „Króla Olch”, znienacka wyskakujące freudowskie tropy, które wiążą się ze snutą opowieścią o dojrzewaniu, ale również konflikt natury z kulturą, zainteresowanie dzikością itp. itd. Niestety te wszystkie konteksty nie łączą się w spójną, przemyślaną całość, lecz zmieniają się w bełkot, na dodatek polany pretensjonalną formą filmową, która dodatkowo wikła wątki i gubi zafrapowanego widza w meandrach rozbuchanego ego autora. Ale chyba najgorsze jest to, że po intrygującym wstępie film nieoczekiwanie wyhamowuje i zwyczajnie nudzi, smęcąc coś o swoich ledwo zarysowanych bohaterach, którzy są nam całkowicie obojętni, bo są tak samo sztuczni, jak wykoncypowana warstwa wizualna. Okazało się, że granica między formalnym eksperymentem a pretensjonalnością jest niezwykle cienka, a tworzenie autorskiego, wizyjnego kina o wiele trudniejsze niż młodemu twórcy mogło się wydawać. Zdecydowanie bardziej wolę, gdy Czekaj nurza się w ekskrementach i szokuje wulgarnością, niż podróżuje między wymiarami, mnożąc wątki i gubiąc się we własnych pomysłach, z których na ekranie za wiele nie wynika.
Komentarze (0)