Animacja Mariusza Wilczyńskiego powstawała przez kilkanaście lat. Ale wydaje się, że twórca kręcił ją całe swoje życie, bo jest swego rodzaju autobiografią, która przyjmuje momentami formę wspomnienia, a niekiedy modlitwy. Animator nie bał się umieścić siebie w centrum dzieła, wyspowiadać z najbardziej intymnych przeżyć, myśli i emocji. Ale jednocześnie stworzył film o pewnym dużym mieście, znajdującym się w samym sercu Polski, które, jak się wydaje, utknęło – być może jak cały kraj, a przynajmniej bohater animacji – gdzieś między wspomnieniem, snem, a banałem teraźniejszości.
Charakterystyczna, znana z krótkich filmów, kreska Wilczyńskiego potrafi oddać brud i nieatrakcyjność materii, która jednocześnie odrywa się od doczesności, by przy pomocy starczych aniołów, odciętych rybich łbów i defekujących psów poszybować gdzieś w nieuchwytne rejony metafizyki snu czy wspomnienia. Banałem barwy długopisu, piórkiem, wycinanką artysta odmalowuje szaro-bury, zakopcony łódzki krajobraz – niezmienny od lat, zawieszony między współczesnością i przeszłością. W tym pomiędzy tłoczą się niezwykle barwni bohaterowie, mówiący głosami całej plejady ludzi polskiej kultury. Usłyszymy Andrzeja Wajdę, Marka Kondrata, Gustawa Holoubka, Krystynę Jandę i wielu, wielu innych. Wszyscy oni kreują postacie, wzbogacające brudną Łódź, która wyzwala się ze swego tu i teraz, by stać się przestrzenią ulepioną nie z błota i psich odchodów, lecz z myśli autora.
A wśród tych myśli jedna wciąż powraca, jak dawny wyrzut sumienia, nieuciszone wspomnienie, formatujące całe życie. Myśl o zmarłej matce, której być może kiedyś nie poświęcił autor odpowiedniej ilości czasu czy miłości. W nieuczesanej, meandrycznej narracji, która ma przekraczać czas i przestrzeń, powracają powidoki ostatnich spotkań z umierającą matką, której obecności niedoceniało się odpowiednio. Ale plastyczna przestrzeń pamięci autora mieści również jego dzieciństwo, dawne wakacje, szczególnie ważne lektury, dyskusje i osoby. Pamięć równoważy rozmowę z starym akowcem i pogaduszki matki z ekspedientką w sklepie rybnym. Tu opryskliwa baba z kiosku Ruchu jest równie ważna, co Behemot z „Mistrza i Małgorzaty”.
Trudno o bardziej autorską wypowiedź, która przedefiniowuje kategorię „kina osobistego”. Ale jednocześnie trudno nie odnieść wrażenia, że Wilczyński podsumował stan ducha Polski ostatnich dziesięcioleci – zanurzonej w brudzie niezmieniającej się materii, utaplanej błotem doczesności szarych miast, mentalności z poprzedniej epoki, która wciąż zatruwa nasze umysły. Trudno nie wsiąknąć w ten wizyjny obraz, bo oblepia nas muzyka Breakoutu, wciągają barwy znanych głosów, wytwarzających nieznany świat, który z miejsca staje się bliski. I wcale nie chce się z niego wyjeżdżać.
Komentarze (0)