Tętno kina – podsumowanie maja

Maj zdecydowanie został zdominowany przez festiwale filmowe. W zakładce festiwale możecie znaleźć moje codzienne relacje z festiwali Docs Agains Gravity i Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Miesiąc upłynął więc pod znakiem dokumentów i krótkich metraży, które rzadko pojawiają się w kinach. Duże ekrany natomiast zostały zawładnięte przez amerykańskie produkcje, które miały nadzieję wyrwać parę złotych z Waszych portfeli. Czy to się im udało i czy było warto zapłacić za ich obejrzenie? Niekoniecznie za każdym razem. Zerknijcie, co dobrego i złego pojawiło się w maju w kinach.

Parodia parodii, rewizja i pozytywna energia, czyli najlepsze filmy miesiąca

Bezsprzecznie najlepszym filmem tego miesiąca są „Nice Guys. Równi Goście” Shane Blacka, którzy potrafili się śmiać zarówno z kina lat 90., jak i z siebie samych. Brawurowe role Ryana Goslinga i Russella Crowe’a spowodowały, że rzucane przez nich „suchary” śmieszyły niewymownie. Gdy do tego dołączymy wartką akcję, błyskotliwe dialogi, dystans i zwariowaną fabułę to otrzymamy przepis na komedię idealną. Szkoda, że Hollywood tak rzadko potrafi dostarczyć nam takiego zastrzyku świeżości, dowcipu i autokrytycznego dystansu.

"Nice Guys. Równi goście", reż. Shane Black

„Nice Guys. Równi goście”, reż. Shane Black

Równie dobrze zaprezentował się największy hit tego miesiąca, czyli „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów”. Choć nie zaliczam się do miłośników kina superbohaterskiego, to podoba mi się kierunek, w którym podążają włodarze Marvel Studios. Zaczynają tworzyć dzieła, które podważają to, co produkowano do tej pory. Rozpoczynają zadawać poważniejsze pytania i rewidują to, co wykreowali do tej pory. Film braci Russo, choć estetycznie całkiem inny, podążą ścieżką wydeptaną przez „Deadpoola”. Podobne przemyślenia podaje jednak w sosie znanym z filmów o Avengersach – z tą różnicą, że proponowana fabuła daleka jest od pretekstowości i infantylności. Rzadko kiedy można mieć wrażenie, że w filmach superbohaterskich chodzi o coś więcej niż efekty, dowcipy i zarabianie milionów.

Na drugim krańcu wrażliwości reprezentowanej przez wspomniane filmy znajduje się dzieło Hirokazu Koreedy „Nasza młodsza siostra”. To propozycja dla tych wszystkich, którzy potrzebują pokrzepienia i doświadczenia życiowej równowagi. Japoński twórca swoim filmem oferuje zastrzyk pozytywnej energii i nieoczekiwanego optymizmu. Rzadko zdarza się obraz, który nie wprowadza zamętu i gra jedynie na pozytywnych tonach. Z „Naszej młodszej siostry” przebija komiksowa estetyka, choć dobrze jest maskowana realizmem. Każda z bohaterek posiada charakterystyczną cechę, która została wyeksponowana w jej fizyczności. Dzięki temu otrzymujemy świat wyrazisty i na poły magiczny, choć nie dostrzeżemy w nim żadnych nadprzyrodzonych zjawisk. To rzeczywistość, w której wielką śliwę rosnąca w ogrodzie sióstr mógłby zamieszkiwać Totoro albo inny leśny duch.

"Nasza młodsza siostra", reż. Hirokazu Koreeda

„Nasza młodsza siostra”, reż. Hirokazu Koreeda

Banksterzy i Occupy Wall Street, czyli wart nadrobić

Jeżeli nie mieliście jeszcze okazji obejrzeć najnowszego filmu znanej aktorki Jodie Foster – „Zakładnik z Wall Street” – to warto to nadrobić. Czuć, że w tym dziele bije nerw współczesności – odbijają się w nim znane zjawiska medialne, polityczne i gospodarcze. Wszystko zostało jednak podane w bardzo przystępnej i przekonującej formie wciągającego thrillera, pełnego zwrotów akcji i zagadek. Można zarzucić twórczyni kilka niedociągnięć, ale przymyka się na nie oko, gdy akcja nabiera tempa. To znakomity przykład, w jaki sposób należy opowiadać o ważnych społecznie sprawach, by zainteresować nimi większą widownię.

Kobieta samotna, czyli zaskoczenia

Tylko jeden film zasługuje na miano zaskoczenia, czyli takiego, po którym niewiele się spodziewałem, a dostałem na tyle dużo, by poczuć się usatysfakcjonowanym. „Ślepowidząca” Eskila Vogta jest ciekawym eksperymentem, który nie ogranicza się jedynie do zabawy formą. Znany scenarzysta filmów Joachima Triera opowiedział o kobiecie, która nagle straciła wzrok i na nowo uczy się doświadczać rzeczywistość. Młoda kobieta nie tylko odczuwa lęk przed przemieszczaniem się. Snuje domysły i fantazje na temat życia seksualnego swojego męża, boi się samotności, odrzucenia i niezrozumienia. Vogt opowiedział o tym wszystkim sięgając po niezwykłą formę rozbicia świata przedstawionego i narracji. Pozycja dla miłośników ambitniejszego kina europejskiego.

"Slepowidząca", reż. Eskil Vogt

„Slepowidząca”, reż. Eskil Vogt

Nachalne blockbustery, nieznane cywilizacje i tajemnica szermierza, czyli rozczarowania

Maj był zdecydowanie miesiącem blockbusterów. Wiadomo, że nie każda hollywoodzka superprodukcja się zwróci i okaże sukcesem. Dlatego powstaje ich tak wiele – te, które przyciągną widzów, muszą pokryć koszty słabszych filmów. Mam wrażenie, że ten miesiąc będzie dla Hollywoodu okresem strat – a przynajmniej powinien, bo prócz wspomnianych „Kapitana Ameryki: Wojny bohaterów” i „Nice Guys. Równi goście” (którzy swoją drogą nie zrobili najlepszego wyniku finansowego) Hollywood nie zaproponowało niczego wartościowego.

Nigdy nie byłem fanem serii o X-Menach, więc być może z tego powodu nie wybrałem się do kina na „X-Man: Apocalypse”. Nie widziałem filmu, więc trudno mi się o nim krytycznie wypowiadać, ale opinie, które do mnie docierały były jednoznacznie negatywne, więc raczej nie będę sobie zawracał głowy nadrabianiem tego tytułu. Podobnie jest z dwoma kolejnymi amerykańskimi produkcjami: „Alicją po drugiej stronie lustra” i „Angry Birds Film”. Pierwszy jest sequelem nieudanego filmu Tima Burtona, który również zebrał co najmniej powściągliwe recenzje, natomiast drugi z nich z rozmysłem bojkotuję jako produkt czysto komercyjny, który musiał powstać, by mogły się sprzedawać gadżety i inne produkty z logiem popularnej gry.

"Lato Sangaile", reż. Alante Kavaite

„Lato Sangaile”, reż. Alante Kavaite

Wcale nie lepiej było z filmami, które chciały coś ugrać w lidze dzieł artystycznych. Polski „Walser” Zbigniewa Libery to dzieło nieudane od strony narracyjnej. Na poziomie estetycznym i myślowym posiada pewien potencjał, ale został on spektakularnie zagłuszony banałem i nieudolnością. Podobnie jest z litewskim filmem „Lato Sangaile” Alante Kavaite. W tym przypadku historia jest tak prosta, że oczekiwalibyśmy czegoś, co nam ją wynagrodzi. Niestety fabularna skromność idzie w parze z wizualnym i narracyjnym minimalizmem. Moglibyśmy to wszystko wybaczyć, gdyby litewska reżyserka chciała nam opowiedzieć o czymś szczególnie ważnym. Jednak jej opowieść o lesbijskiej miłości nie narusza tabu i wpisuje się doskonale w podobne produkcje, które szokowały dobrych kilka lat temu. Z fińskim „Szermierzem” Klausa Haro jest inny problem. Tu zawiodła przewidywalność akcji i daleko idące nieprawdopodobieństwa, a przynajmniej nieprzekonujące zbiegi okoliczności, które sprawiają, że nie jesteśmy w stanie uwierzyć w tę historię, nawet jeżeli wydarzyła nie naprawdę.

Prócz wspomnianych filmów na ekranach kin pojawiły się jeszcze inne, ciekawie zapowiadające się obrazy. Żaden z nich nie wytworzył jednak wokół siebie wystarczającego szumu, by przebić się do podsumowania miesiąca. Nie oznacza to jednak, że nie są godne zainteresowania. Jeżeli widzieliście te szczególnie przeze mnie polecane, to poszukajcie czegoś do odkrycia wśród pozycji, które nie pojawiły się w podsumowaniu. Może odnajdziecie jakąś perełkę? Dajcie wtedy koniecznie znać. W tym miesiącu nie prezentuję uaktualnionej listy najlepszych filmów roku, bo nic nie zdołało wedrzeć się do pierwszej dziesiątki, choć „Nice Guys. Równi goście” byli bardzo blisko!

Film miesiąca - maj