Sezon oscarowy trwa w najlepsze, co ma swoje odbicie w lutowym repertuarze kin. W tym miesiącu będziemy mogli zobaczyć aż trzy filmy bijące się o statuetkę w kategorii najlepszy film roku. To jednak nie wszystko, na co warto zwrócić uwagę. Nie zabraknie hollywoodzkiego blockbustera, poprzedzonego świetną kampanią marketingową, długo oczekiwanego filmu braci Coen, który przyjedzie do naszych kin prosto z festiwalu w Berlinie, czeka nas spora dawka kina europejskiego oraz aż 6 rodzimych produkcji. Na końcu artykułu, już tradycyjnie, znajdziecie moje typy: jakie filmy trzeba zobaczyć w tym miesiącu obowiązkowo, jakie produkcje zapowiadają się szczególnie obiecująco, a które być może okażą się pozytywnymi zaskoczeniami.
Oscary – ciąg dalszy
Pod koniec miesiąca – 28.02. – przekonamy się, kto otrzyma swoje złote statuetki. Do tego czasu będziemy mieli szansę zapoznania się z wszystkimi filmami biorącymi udział w wyścigu po te prestiżowe nagrody. W lutym przekonamy się, czy „Spotlight” Toma McCarthy’ego, „Brooklyn” Johna Crowleya i „Pokój” Lenny’ego Abrahamsona są w stanie zagrozić znanym już polskiej widowni faworytom. Szczególnie duże szanse daje się pierwszemu z nich.
„Spotlight” przynależy do szczególnie atrakcyjnego gatunku dziennikarskiego kryminału. Opowiada o grupce reporterów, starających się odkryć i nagłośnić pedofilski skandal w Kościele Katolickim. Kontrowersyjny temat, znakomita obsada – z Markiem Ruffalo, Michaelem Keatonem i Rachel McAdams w rolach głównych – oraz trzymająca od początku do końca akcja wydają się zwiastować prawdziwie elektryzujące, wręcz szokujące kino. Pewnie nie będzie to przeżycie artystycznie szczególnie odkrywcze, ale wydaje się, że „Spotlight” ma szanse na długo pozostać w naszych głowach. To jeden z moich prywatnych faworytów w walce o tytuł filmu miesiąca.
Mniej atrakcyjnie, przynajmniej dla widzów nie gustujących w łzawych melodramatach, zapowiada się „Brooklyn” z Saoirse Ronan i wszędobylskim ostatnio Domhnallem Gleesonem w pierwszoplanowych rolach. Crowley opowiedział o młodej Irlandce wyruszającej za Ocean w poszukiwaniu szans na lepszą przyszłość. Jednak po drugiej stronie wielkiej wody znajduje przede wszystkim tęsknotę za domem i swoją pierwszą miłość. Data premiery – tydzień po walentynkach – nie wydaje się przypadkowa. Dystrybutorzy liczą, że i ten tytuł wpisze się w klimat święta zakochanych.
Całkowicie innego klimatu należy spodziewać się po „Pokoju”. To historia inspirowana autentycznymi historiami o osobach przetrzymywanych latami przez psychopatów. Abrahamson przygląda się losom młodej matki i jej kilkuletniemu synowi, którzy zaraz po udanej ucieczce z uwięzienia, muszą zmierzyć się z nowymi wyzwaniami, czekającymi ich na wolności. Film zbiera świetne recenzje, jego reżyser nieoczekiwanie zgarnął nominację, Brie Larson wymienia się jako główną kandydatkę do zwycięstwa w kategorii najlepszej aktorki pierwszoplanowej, a towarzyszącego jej młodego Jacoba Tremblay’a nazywa się aktorską gwiazdą przyszłości. Wydaje się, że ten kameralny dramat może okazać się szczególnie miłym zaskoczeniem tego miesiąca.
Poza Oscarami też bywa przebojowo
Bez wątpienia obok oscarowych hitów najbardziej oczekiwanymi filmami lutego są marvelowski „Deadpool” Tima Millera i „Ave, Cezar” braci Coen. Pierwszy z nich jest najprawdopodobniej najgłośniejszym medialnie filmem początku roku. Miłośnikom komiksowego kina zgotowano wielką frajdę niekonwencjonalną kampanią reklamową, innowacyjnie wykorzystującą social media i najświeższe trendy ze świata internetu. Atmosferę podgrzewa zapowiedź, że film zostanie oznaczony kategorią R, czyli będzie przeznaczony jedynie dla widzów dorosłych. To zwiastuje sporą liczbę przemocy, golizny i wulgaryzmów, których nie skąpiono w kampanii reklamowej. Deadpool jest nietypowym superbohaterem, bo jednym z jego najpotężniejszych mocy jest czarny humor. Właśnie na prankach, hejtach i flejmach oparto marketingową strategię, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Za jego sprawą szykuje nam się pierwszy w tym roku blockbuster i frekwencyjny rekord. Zaryzykujecie i weźmiecie swoją drugą połówkę na seans „Deadpoola” w walentynki?
„Ave, Cezar” natomiast przywędruje do polskich kin prosto z Berlinale, gdzie będzie miał swoją światowa premierę uświetniającą galę otwarcia festiwalu. Najnowsza produkcja niezawodnych braci Coen zapowiada się nie mniej interesująco i przebojowo, co „Deadpool”, choć pewnie nie będzie w stanie konkurować z nim frekwencyjnie. Amerykańskim braciom udało się zebrać na planie wręcz niebywałą obsadę. Na ekranie pojawią się m. in. John Brolin, George Clooney, Ralph Fiennes, Scarlett Johansson, Tilda Swinton i Frances McDormand. Fabuła ma rozgrywać się w świecie filmu i dotyczyć poszukiwania zaginionej ekipy filmowej. Niepodrabialny humor, niebanalny scenariusz, sporo ironii to znaki rozpoznawalne stylu sławnych braci. Gdy doprawi się je gwiazdorską obsadą, bogatą scenografią i klimatem przedwojennego, amerykańskiego kina, to wychodzi na to, że czeka nas w lutym seans jednego z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku. Uwaga: seans obowiązkowy!
Zabawnie i z dreszczykiem – kino dla młodszej widowni
Luty szczególnie obfity okazuje się dla miłośników filmów animowanych i kina młodzieżowego. Już w najbliższy piątek do kin wchodzi „Gęsia skórka”, czyli filmowa wersja popularnego przed laty serialu dla młodzieży z dreszczykiem. Grupa nastolatków będzie musiała rozwiązać mrożącą krew w żyłach zagadkę, w czym pomagać im będzie Jack Black. Przygoda, humor i odrobina dreszczyku mogą okazać się całkiem zgrabnym połączeniem.
W kinach pojawią się również dwie animacje ze zwierzętami w rolach głównych. Zwiastuny „Miśka w Nowym Jorku” niestety nie zapowiadają nowego „Madagaskaru” – produkcja studia Lionsgate odstrasza przede wszystkim brzydotą animacji komputerowej, zademonstrowane w trailerze grepsy również nie wypadają szczególnie świeżo. Inaczej jest ze „Zwierzogrodem” od Disneya. Nad tą produkcją pracowali twórcy „Krainy lodu” i „Wielkiej Szóstki”, co już każe jej dać spory kredyt zaufania. Ostatnio internet podbił krótki fragment filmu, w którym główni bohaterowie muszą stawić czoła urzędnikom-leniwcom. Wydaje się, że opowieści z uczłowieczonymi zwierzętami w rolach głównych przerabiano już na setki sposobów, ja jednak chętnie zaufam twórcom „Zwierzogrodu”. Mam nadzieję, że mnie czymś zaskoczą.
Koniecznie natomiast dajcie szansę brazylijskiej, nominowanej do Oscara animacji „Chłopiec i świat” Ale Abreu. Nie dajcie się zwieść kolorowym plakatom, to nie jest film dla dzieci. To wysmakowany plastycznie, bardzo przygnębiający komentarz do globalnej sytuacji polityczno-gospodarczej. Bardzo mocny głos sprzeciwu wobec wyzysku, korporacji i niszczeniu środowiska. Wiem o czym mówię. Miałem już niewątpliwą przyjemność widzieć ten film i z pełną odpowiedzialnością typuje go do miana niespodzianki miesiąca. Mam nadzieje, że również dacie się porwać tej oryginalnej i zaangażowanej animacji.
Kino europejskie – zaległości i nowości
To może być szczególnie udany miesiąc dla kina europejskiego. Na ekranach rodzimych kin zadebiutuje kilka zeszłorocznych zaległości, jak i aktualnie gorące tytuły, krążące po światowych festiwalach. Ze szczególnie głośnych zaległości wypada wspomnieć o najnowszym filmie Petera Greenawaya „Eisenstein w Meksyku”, „Lobsterze” Giorgosa Lanthimosa, „Widzę, widzę” Severina Fiali i Veronici Franz oraz pierwszej części portugalskiej trylogii „Tysiąc i jedna noc” Miguela Gomesa.
Znany Brytyjczyk w ostatnim czasie cierpi na widoczną obniżkę formy, a jego najnowszy film ponoć wcale nie zwiastuje powrotu na stare tory, ale każda nowa produkcja Greenewaya wzbudza w świecie filmowym co najmniej ciekawość. Nie inaczej jest z „Eisensteinem w Meksyku”, bym bardziej, że Brytyjczyk porzucił świat malarstwa i zabrał się za biografię mistrza kina. Wypada osobiście przekonać się, co z tej zmiany wynikło i jak przedstawia się jeden z ważnych, życiowych epizodów tego genialnego radzieckiego twórcy przefiltrowany przez wrażliwość twórcy „8 i pół kobiety”.
Polska premiera „Lobstera” zmieniała swoja datę już kilkukrotnie, z początku wątpiono wręcz, czy w ogóle będzie miała miejsce. Dziwi mnie ta sytuacja, gdyż to znakomite kino oparte na znanych aktorach. Młody Grek – twórca rewelacyjnego „Kła” – dostał szansę wspięcia się na wyższy szczebel w branży filmowej i sprostał temu wyzwaniu. „Lobster” to surrealistyczna, posępna i brutalna wizja alternatywnego świata, w którym surowo wzbronione jest życie w pojedynkę. Jego siła tkwi w zaskakującej wyobraźni i niepokojącym humorze. Takiej dystopijnej opowieści jeszcze nie widzieliście, gwarantuję!
Horror „Widzę, widzę” podpisała między innymi stała współpracownica Ulricha Seidla. Miłośnicy twórczości Austriaka nie powinni czuć się zawiedzeni, choć „Widzę, widzę” to przykład autorskiego kina gatunkowego. Pod popularną warstwą skrywa refleksję na temat współczesnej kultury Zachodu – szczególnie w odniesieniu do zaniku więzi między rodzicami i dziećmi oraz ingerencji we własne ciało. Wiele tu również odniesień do filozofii i psychologii – momentami aż tak wiele, że można odnieść wrażenie, iż twórcy pod pozorem dość prostej historii chcą powiedzieć zbyt wiele. Ja wyszedłem z seansu raczej zdegustowany i rozczarowany intelektualną płytkością – socjologiczno-psychologiczne odniesienia wydały mi się zbyt naskórkowe. Pozostało jedynie obrzydzenie spowodowane obcowaniem z body-horrorem. Jedynie dla widzów o mocnych nerwach i żołądkach.
Z czystym sumieniem zachęcę natomiast do seansu „Tysiąca i jednej nocy” – pierwszej części nietypowego projektu Gomesa, składającego się z trzech filmów. Każda z nich natomiast została polepiona z luźno ze sobą powiązanych opowieści, inspirowanych portugalskimi mitami. Elementem spajającym wszystkie opowieści jest kryzys ekonomiczny. Choć clue projektu sprowadza się do krytycznego przyjrzenia się rzeczywistości sterowanej przez globalną, kryzysogenną ręką wolnego rynku, to stworzone filmy przepełnione są wyobraźnią, humorem i ciepłem.
Warto również zwrócić uwagę na dwie produkcje prosto z Islandii. Ta malutka kinematografia już od jakiegoś czasu dostarcza filmowe perełki. Wydaje się, że ich produkcje ponownie mogą zachwycić międzynarodową publiczność. Pierwsza z nich – „Fusi” Dagura Kariego – to opowieść o nieoczekiwanej miłości, która przytrafiła się niemłodemu mężczyźnie o niemałej tuszy. Podobnie, jak we wcześniejszych filmach twórcy „Noi Albinoi”, możemy spodziewać się introwertycznego humoru, charakteryzującego reprezentantów północnych terenów Europy. Oryginalniej zapowiada się film „Barany. Islandzka opowieść” Grímura Hákonarsona – przebój światowych festiwali, na których zbierał nagrody i świetne recenzje. To czarna komedia o dwóch niemłodych już braciach, którzy zostają pogodzeni za sprawą stada baranów. Trochę z lynchowskiej „Prostej historii”, a trochę z klimatu filmów braci Coen.
Lutowa obecność kina europejskiego w naszych kinach nie sprowadza się tylko do nadrabiania zaległości. W najbliższy piątek wejdą na kin krążące aktualnie po światowych festiwalach „Ardeny”, reprezentujące nieźle radzącą sobie ostatnio kinematografię belgijską. Film Robina Pronta to męskie, agresywne, precyzyjne kino, od początku do końca trzymające w napięciu. Wydaje się, że mniej w nim akcji, a więcej psychologicznych rozgrywek między dwoma braćmi, którzy przez jedno wydarzenie bardzo się od siebie oddalili. Być może właśnie ten film wszystkich nas w tym miesiącu pozytywnie zaskoczy?
Z całego świata
Ambitniejsze produkcje napływają również z różnych zakątków świata. W kinach będziemy mogli zobaczyć produkcje z Indii, Chile i Izraela. Hinduska „Umrika” Prashanta Naira opowiada o nastolatku z biednej wioski zafascynowanym Ameryką, południowoamerykańska „Skala szarości” Claudio Marcone’a to homoseksualny melodramat, a izraelska „Yona” Nira Bergmana jest biografią znanej poetyki, która stała się ikoną rewolucji seksualnej na Bliskim Wschodzie. Z tych trzech produkcji najciekawiej zapowiada się ta ostatnia. Pierwsza, którą miałem okazję już widzieć, nie oferuje niczego więcej niż niekoniecznie frapującą historyjkę o konfrontacji marzeń z rzeczywistością, a druga nie wydaje się dopowiadać niczego nowego do znanych już z kina opowieści o walce o własną seksualną tożsamość.
Sporo polskiego kina
Na koniec koniecznie trzeba spojrzeć na bogatą ofertę rodzimych produkcji. Miało być ich więcej, ale w ostatnim momencie wycofano zapowiedź dwóch filmów: „W Spirali” Konrada Aksinowicza i „Baby Bump” Kuby Czekaja. Te niestandardowe produkcje mogą mieć problem ze znalezieniem dystrybutora, który odważy się zaryzykować, wypuszczając je do kin. Ich premiera z pewnością się znacząco opóźni. Niemniej, nadal nie możemy narzekać na nieobecność polskich filmów na ekranach, choć pobieżny rzut oka na zbliżające się premiery, niekoniecznie wzbudza ekscytację. Tradycyjnie w lutym musi pojawić się komedia romantyczny, tym razem w walentynki większa część widowni (czyli ci którzy nie zdecydują się jednak na „Deadpoola”) wybierze się na „Planetę singli” Mitji Okorna – odpowiedzialnego za pierwszą część „Listów do M.”. Do wzięcia udziału w seansie z pewnością zachęca udział w projekcie Macieja Stuhra. Czy to wystarczy, by zrobić udany napad na kasy kin? Bardzo prawdopodobne.
Większe szczęście z dystrybucją miał „Śpiewający obrusik” Mariusza Grzegorzka – produkcyjny eksperyment, będący de facto filmem dyplomowym studentów aktorskiego wydziału łódzkiej filmówki. Na tle „W spirali” i „Baby Bump” wypada jednak bardzo słabo, a jego największą wadą, co może dziwić, jest właśnie aktorstwo. Film składa się z czterech nowel, a w miarę przyzwoicie wypada tylko jedna z nich – ostatnia, z której zaczerpnięto tytuł całej produkcji.
Znacznie ciekawiej zapowiada się długo oczekiwany pełnometrażowy debiut Wojciecha Kasperskiego „Na granicy” z Andrzejem Chyrą i Marcinem Dorocińskim w rolach głównych. Młody twórca postanowił wykorzystać rodzimy potencjał grozy i stworzył thriller straszący bieszczadzkimi pustkowiami. Czy podtrzyma on dobrą passę polskiego kina gatunkowego? Znając dokumentalne i krótkometrażowe osiągnięcia Kasperskiego, jest na to spora szansa. Ja trzymam kciuki i z całych sił kibicuję!
Rodzime „kino holocaustowe” zaatakuje kolejny raz, tym razem za sprawą „Sprawiedliwego” Michała Szczerbica, który wydaje się być odpowiedzią na „Idę”. Tym razem będziemy mogli oglądać nie złych Polaków, mordujących Żydów, lecz tych szlachetnych, którzy ryzykowali życiem, by ich ratować. Jak to zwykle w kinie bywa, te pozytywne historie gorzej wypadają na ekranie. Po obejrzeniu zwiastuna, wydaje się, że niestety „Sprawiedliwy” tego nie zmieni. Zapowiada się gładkie, poprawne kino grające bez umiaru na najwyższych emocjach, dalekie jednak od artystycznego kunsztu dzieła Pawlikowskiego.
Obecność polskich produkcji w kinach w tym miesiącu zakończą „7 rzeczy, których nie wiecie o facetach” Kingi Lewińskiej i dokument „110%” Agnieszki Goli. Do pierwszego z nich scenariusz napisał Piotr Wereśniak – rodzimy spec od kina popularnego, który ostatnio nie zalicza jednak dobrej passy. 7 przeplatających się opowieści o życiu uczuciowym mężczyzn najprawdopodobniej tego stanu nie zmienią, ale dajmy im szansę. Zapowiedź „110%” zwiastuje bardzo klasyczny film dokumentalny o najbardziej znanych polskich sportowcach, którzy będą opowiadać o tym, w jaki sposób osiągnęli swój niezwykły sukces. Nie spodziewam się niczego odkrywczego.
Komentarze (0)