Short Waves Festival 2019 – Konkurs polski: Dziewczyny na chłopaki

Selekcjonerzy polskiego konkursu na Short Waves Festival przypilnowali parytetu płci. Dziesięć filmów podpisało jedenastu twórców („Jestem synem górnika” wyreżyserował damsko-męski duet Michał Soja-Róża Duda), wśród których znalazło się pięć kobiet i sześciu mężczyzn. Ta genderowa równowaga przełożyła się na tematykę filmów, które w większości przypadków traktowały o kwestiach płci i stosunków zachodzących między żeńskim a męskim.

Jeśli uznać wypowiedzi młodych twórców za barometr społecznych nastrojów, to wygląda na to, że właśnie znajdujemy się w momencie przełomu. Reżyserki bowiem najchętniej opowiadały o emancypacji z patriarchatu, choć, co znamienne, jedynie w formie fantazji. Mężczyźni natomiast, nawet gdy opowiadali o męskiej przyjaźni („Gość”) lub całkowicie koncentrowali się na bohaterkach kobiecych („Siostry”), przede wszystkim wydawali się kontemplować coraz lepiej dostrzegalny kryzys tego, co męskie.

Bezsprzecznie najoryginalniejszym filmem konkursu był fascynujący „Fascinatrix” Justyny Mytnik, czyli nietypowy historyczny revenge movie, zrealizowany w konwencji musicalu. Opowiada o kobiecie, oskarżonej o czary, która w bezwzględny sposób bierze odwet na swoich prześladowcach. Mimo osadzenia akcji w czasach średniowiecznych współczesny kontekst wraca nieustannie – a ówczesne polowanie na czarownice wydaje się analogiczne do tego, co spotyka współczesne kobiety, szczególnie w odniesieniu do ich seksualności. Mytnik nie tylko potrafi przeprowadzić dająca do myślenia paralele między aktualnym a dawnym, ale również odmalować ówczesną rzeczywistość w niezwykle sugestywny sposób. Jej film w niczym nie przypomina szkolnej etiudy, a pełnoprawną, profesjonalną produkcję, przenoszącą nas do przeszłości dzięki imponującej scenografii, przekonującym kostiumom, ale chyba przede wszystkim świetnie oddanej ówczesnej mentalności – zwyczajom i wierzeniom.

Największą siłą Mytnik nie jest jednak realizm, film jest bowiem zbudowaną na solidnym scenograficzno-kulturowym fundamencie fantazją o możliwym tryumfie kobiet, który równocześnie jest zwycięstwem najzwyklejszej przyzwoitości. Młoda reżyserka estetyzuje kadry, każe swoim postaciom śpiewać i pożerać wiedźmowe języki. Stworzyła autonomiczną przestrzeń kinematograficzną, dzięki której mogła wypowiedzieć się w oryginalny, w pełni autorski sposób.

Pozbawiona realizmu forma „Fascinatrix” wydaje się oddawać (nie)wiarę Mytnik w ewentualną zmianę – która być może jest na horyzoncie, ale jeszcze się nie zrealizowała. Potwierdza to Dominika Gnatek swoimi „Zwykłymi losami Zofii”. Tu również wyzwolenie się spod upokarzającej władzy mężczyzn realizuje się jedynie w wyobrażonym. Tytułowa bohaterka to zwykła dziewczyna borykająca się z jeszcze zwyklejszymi problemami – nudną pracą, upierdliwym szefem i uprzykrzającym życie byłym partnerem. Gnatek nie jest tak sprawna realizacyjnie, co Mytnik, ale ma do powiedzenia praktycznie to samo – seksizm, przemoc i dominacja mężczyzn nad kobietami stała się haniebną normą, a o realnej zmianie można póki co jedynie fantazjować. Kiełkująca idea jest jednak zaczynem zmian – za których zapowiedź można uznać oba filmy.

O tej samej męskiej przemocy, maskującą faktyczną niemoc, opowiadali również reżyserzy – Marcin Filipowicz w „Chłopcach z motylkami” i Dawid Bodzak w „Drżeniach”. Obaj przyglądaj się nastolatkom w ich szkolnej rzeczywistości, za każdym razem naznaczonej bezsilnością wobec irracjonalnej przemocy. Bodzak postanowił odejść od realizmu w stronę niesamowitości, symbolizowanej tytułowymi drżeniami. Ale paradoksalnie w ten sposób pogrążył filmową rzeczywistość w banale, nieudolnie maskowanym aurą nieprzeniknionej, a przez to kompletnie pozbawionej funkcji tajemniczości. Dlatego ciekawszym z tej dwójki jest film Filipowicza – oddający dławiącą bezsilność wobec przemocy. Bohaterem jest nastolatek dorastający na blokowisku terroryzowanym przez grupkę „dresów”. Nie ma w okolicy nikogo, kto nie zaznałby z ich strony przemocy. Nikt nie potrafi sobie z nimi poradzić – ani młodzi (którzy uważają, że tak po prostu musi być), ani starzy (których metody okazują się nieskuteczne). Okazuje się, że przemoc jest jedynym pomysłem na konstruowanie męskiej tożsamości. W tę pułapkę wpadają razem – zarówno nastolatek, jak i równie bezsilny i pogubiony ojciec.

Również w filmach, które na pierwszy rzut oka dalekie są od prób definiowania tego, co kobiece i męskie, a tym bardziej od ustawiania tych dwóch pierwiastków w relacji do siebie, można dostrzec komentarz do nadchodzącego w kulturze przesilenia. Dokumentalny „Gość” Sebastiana Webera opowiada o zaskakujące przyjaźni, jaka narodziła się między młodych dokumentalistą a jego bohaterem – samotnym rolnikiem. Żyje on pod nieustannym, dyscyplinującym spojrzeniem swojej nieżyjącej od dziesięciu lat matki. Wciąż pielęgnuje irracjonalnie wielką ilość kwiatów, które tak kochała i nie jest w stanie związać się z żadną kobietą, których w życiu syna matka najprawdopodobniej nie tolerowała. Egzystuje w zawieszeniu, jakby siłą inercji – w niszczejącym domu, samotnie, bez nadziei na poprawę swojego losu. Wychowywany przez dominującą matkę, nie potrafi żyć własnym życiem.  

Całkowicie inne życie wiodą tytułowe siostry z dokumentu Michała Hytrosia. Choć również są samotne i żyją w odosobnieniu – w końcu są siostrami zakonnymi – ich codzienność naznaczona jest uśmiechem i szczęściem, niekiedy nawet żartem i figlem. Są silne mimo podeszłego wieku, zbliżającej się wieczności – której wyczekują z uśmiechem na ustach, bo wiąże się ze spotkaniem z ich oblubieńcem, Jezusem – i dźwignia na plechach trosk współczesnego świata – przynoszonych wraz z kolejnymi napływającymi do nich modlitewnymi intencjami. „Siostry” spokojnie można by zaliczyć do filmów o sile girl power. Z mojego podsumowania polskiego konkursu Short Waves Festival może wynikać, że rodzime krótkie metraże zastygły w tematycznej homogeniczności. Tak jednak nie jest, bo choć niektóre tematy wracają, a autorska retoryka momentami wydaje się zbliżona, to tegoroczny konkurs pokazał również jak stylistycznie bogate są nasze shorty. Historyczny musical sąsiaduje tu bowiem obok społecznego realizmu, dokumentalne portrety mieszają się z zaskakującymi graficzną kreatywnością animacjami (mam na myśli niewspomniane, a zdecydowanie warte uwagi „O Jezu” Betiny Bożek i „Kwadratura koła” Karoliny Specht), a emancypacyjne fantazje z kinem pełnym tajemniczego niepokoju. Ważnym aspektem tej różnorodności jest właśnie sąsiedztwo męskiego i kobiecego spojrzenia, które na równo z stylistyczną wrażliwością wspierają heterogeniczność rodzimej produkcji. Świetnie, że selekcjonerom tegorocznej edycji udało się to uchwycić.