Short Waves 2018 – Empatyczne kamery

Poznański festiwal filmów krótkometrażowych – Short Waves – świętował w tym roku swoją jubileuszową, 10. edycję. Gołym okiem widać, jak z roku na rok impreza rozwija się, o czym świadczy choćby coraz większe programowe bogactwo. Prężnie rozwija się również polskie kino – także to krótkie – co również posiada swoje odzwierciedlenie w pokazywanych na festiwalu dziełach. W tym roku, ponownie, zwiększono ilość tytułów zakwalifikowanych do konkursu filmów polskich i postanowiono ułożyć je w trzy grupy: „No Way Back”, „Her Story” i „Two Worlds”.

O tym, jak świetną selekcję przeprowadzają kuratorki polskiej sekcji, może świadczyć również fakt, że o wielu pokazywanych filmach miałem już okazję entuzjastycznie pisać na blogu. Nie chcąc się powtarzać, do większości z nich po prostu odsyłam. We wcześniejszych wpisach możecie więc przeczytać o takich filmach jak: „Dziwny przypadek”, „Najpiękniejsze fajerwerki ever”, „Proch”, „Deer Boy”, „O, matko!”, „Figury niemożliwe i inne historie II”, „Nic nowego pod słońcem”, „Czarnoksiężnik z krainy U. S.”.

W tym miejscu chciałbym skupić się na pozostałych filmach, szczególnie tych, które zebrano pod wspólnym szyldem „Her Story”. Selekcjonerka – Kaja Klimek – bez skrywanej, ale w pełni uzasadnionej, satysfakcji podkreślała, że większość tytułów składających się na konkurs zrealizowały kobiety. Choć wcale nie musi to oznaczać płciowego przesilenia w polskim kinie – ponieważ statystycznie młode reżyserki rzadziej od mężczyzn otrzymują szanse na pełnometrażowy debiut – to z pewnością jest to tendencja, która może cieszyć. Ale nie tylko z powodów ilościowych, a przede wszystkim jakościowych.

Najlepszą krótką fabułę ostatnich lat, pokazywane w konkursie „Najpiękniejsze fajerwerki ever”, nakręciła kobieta – Aleksandra Terpińska, jedną z najlepszych animacji ostatnich lat, również pokazywane w konkursie „Figury niemożliwe i inne historie II”, nakręciła kobieta – Marta Pajek. Gdy dorzuci się do tego pokazywane w zeszłym roku na festiwalu trzy wspaniałe dokumenty podpisane przez kobiety – Julię Staniszewską („Trzy rozmowy o życiu”), Zofię Kowalewską („Więzi”) i Emi Buchwald („Nauka”) – to okaże się, że krótkie kino stoi kobietami.

Cieszy również to, że młodym twórczyniom zdarza się powracać na festiwal z kolejnymi filmami, udowadniając tym samym swój talent. W tym roku dokonała tej sztuki Emi Buchwald, przedstawiając się ze świetnej strony tym razem jako fabularzystka. Jej „Heimat” był najciekawszą propozycją z „kobiecego” bloku – zachwycał zdyscyplinowaniem formalnym, intelektualnym i inscenizacyjnym. Opowiada bardzo nietypową historię rodzinną, szkicowaną jakby mimochodem przy okazji dość absurdalnego śledztwa. Trójka dorosłych dzieci wraz z rodzicami stawiają się na komendzie, by zeznawać w sprawie pobicia ojca przez ich sąsiada, co ostatecznie schodzi na dalszy plan, bo najważniejsze są relacje wiążące bohaterów. Ze sceny na scenę okazują się one coraz bardziej poplątane, choć nie szokują niczym sensacyjnym – ot, chciałoby się powiedzieć, samo życie. Buchwald udało się uchwycić i przełożyć na opowieść filmową istotny moment w relacjach między dziećmi a rodzicami – kiedy te pierwsze wyprowadzają się z domu, a drudzy muszą w nim pozostać. To moment nieuchronny, pozornie pozbawiony dramatyzmu, a przecież doprowadza do bezpowrotnej zagłady pewnego świata, tytułowego „heimatu”.

Świetnym dopełnieniem filmu Buchwald był dokument Katarzyny Ewy Żak – „Świat Marysi”. Czerpie on zarazem z polskiej szkoły dokumentu – szczególnie karabaszowskich filmów o wchodzeniu w dorosłość – jak również z autobiograficznych dzieł mentora reżyserki, Marcina Koszałki. Te dwie inspiracje zaowocowały mocnym, drapieżnym, a jednocześnie intymnym portretem młodej bohaterki, prywatnie młodszej siostry autorki. Tytuł jest przewrotny, bo wskazuje na wyjątkowość pokazywanego świata, który przy bliższym przyjrzeniu okazuje się przecież zadziwiająco podobny do tego, w którym żyją miliony nastolatków. Składa się on z nieustannych snapów, zdjęć na Insta, smsów, postów na fejsie, ale również kłótni z mamą, wypadów z przyjaciółmi, późnych powrotów do domu i strachu przed całkowicie niepewną przyszłością. Żak daje nam wgląd w to, co siedzi w głowie współczesnych maturzystów, a przynajmniej w to, co robią, nieustannie „ślepiąc” w komórkach. Niby nie ma w tym niczego poza banałem codzienności nastolatków, ale to przecież ją najtrudniej jest uchwycić.

O podobnych tematach opowiadał również „Casting” Katarzyny Iskry. Dla tej reżyserki rodzina również wydaje się być niezwykle ważną kategorią i punktem wyjścia do opowiedzenia historii swojej młodej bohaterki. Ona, podobnie jak Marysia z dokumentu, również jest zagubiona w rzeczywistości, choć wydaje jej się, że doskonale wie, czego chce. Jedzie więc z prowincji do Warszawy na casting, bo ma szansę zagrać u boku wielkiej gwiazdy. Musi jednak zabrać ze sobą swoje małe dziecko, bo partner nie jest wystarczająco odpowiedzialny, by się nim zaopiekować. Poza tym niechętnie zerka na aktorskie ambicje dziewczyny. Reżyserka stawia swoją bohaterkę przed niezwykle trudną decyzją: marzenia i rozwój czy rodzina i stagnacja na prowincji. I na szczęście nie wskazuje, która droga jest lepsza.

Choć nie przepadam za upraszczającym określeniem „kino kobiece”, to w przypadku pokazywanych w konkursie filmów podpisanych przez reżyserki trudno nie dopatrzeć się podobieństw. Twórczynie chętnie skupiały się na mikrohistoriach, rozgrywających się w rodzinach, sprawdzały siły więzi, eksplorowały tematykę międzyludzkich relacji i opowiadały przez pryzmat pulsujących emocji. Ich filmy na pierwszy plan wysuwają empatię, a kamera wydaje się współodczuwać ze wszystkimi bohaterami, rozumiejąc racje każdej ze stron: zarówno osamotniałych rodziców, jak i starających się wybić na niezależność dzieci w „Heimacie”, walecznej, choć zagubionej Marysi, jak i matki starającej się poskromić młodzieńczą fantazję córki, czy szukającej swojego miejsca w świecie młodej aktorski z „Castingu”, ale również jej zatroskanego o ich związek partnera. Nie szukają kontrowersji, nie szokują, nie tropią patologii, nie inspirują ich historie rodem z pierwszych stron Super Expressu. W zamian koncentrują się na dramatach i dylematach w skali mikro, które da się zamknąć w czterech ścianach bardzo przeciętnych domów, które znamy z własnego doświadczenia.

Ta tendencja koresponduje również z tym, co można obecnie znaleźć w „dużym” kinie. Oglądając „Heimat” trudno nie przypomnieć sobie „Ostatniej rodziny”, w „Castingu” jest sporo z „Dzikich róż”, a Marysia mogłaby pewnie zbić piątkę z bohaterkami filmów Kasi Rosłaniec. Okazuje się więc, że młode twórczynie nie tylko świetnie czują trendy, ale również potrafią dodać do nich coś osobistego. Ich filmy udowodniły, że w kameralnych historiach mogą odbijać się większe – społeczne i psychologiczne – problemy, z którymi łatwo się identyfikować. Oraz, co najważniejsze w kontekście poznańskiego festiwalu, okazuje się, że również świetnie sprawdzają się w krótkiej formie.