Shoplifters, reż. Hirokazu Koreeda

Tak subtelny, ciepły, wręcz przytulny film o biedzie, przemocy domowej, prostytucji i złodziejstwie potrafi zrobić tylko Hirokazu Koreeda. Japończyk jest niekwestionowanym mistrzem kina małego realizmu, w którym niejednokrotnie ciężka codzienność rozbłyskuje niespodziewanymi promieniami szczęścia. W „Shoplifters” wszystko, co niepokojące nie tyle jest sztucznie maskowane, lecz zwyczajnie okazuje się nieistotne przy ogromie ukazywanego dobra.

Najnowszy film Koreedy, jak większość poprzednich podpisanych przez Japończyka, opowiada o rodzinie. Piątka osób ciśnie się w małym mieszkanku, matka pracuje w pralni, ojciec na budowie, a ciotka w peep-show. Resztę domowników stanowi babka i syn. Pewnego dnia, gdy domownicy wracają do domu, spotkają małą zziębniętą i głodną dziewczynkę. Za długo się nie wahają – postanawiają przyjąć ją pod swój dach. Z początku tylko na jedną noc, ale gdy się orientują, że dziecko jest ofiarą przemocy domowej, a na dodatek jej rodzice nawet jej nie szukają, postanawiają uczynić ją nowym członkiem rodziny.

Koreeda nie słodzi, nie ma zamiaru topić obrazu w czułostkowości czy urokliwościach estetyzowanej biedy. Tej nawet na ekranie za bardzo nie widać, jakby nie zmieściła się w kadrze. Ukazani bohaterowie radzą sobie z życiem jak mogą, koncentrując się na łączących ich uczuciach. Choć z każdej strony wydaje się nadciągać katastrofa, oni wydają się na przekór wszystkiemu szczęśliwi – niemal tak samo jak wykorzystywany przez wszystkich bohater „Szczęśliwego Lazzaro”.

Choć oczywiście czuć w tej pozbawionej klasycznej dramaturgii opowieści wyraźnie zarysowany rys krytyczny – w końcu bohaterów nie spotyka nic dobrego ze strony państwowych instytucji czy rynku pracy – to jest to przede wszystkim opowieść o potędze rodzinnych więzi. Mała przygarnięta Yuri staje się wehikułem, dzięki któremu możemy poznać bohaterów z jak najlepszej strony – choć nie powstrzymują się przed drobnymi kradzieżami. Koreeda nie chce ich łatwo rozgrzeszać, choć zwraca uwagę, że życie jego bohaterów nie jest łatwe, a z każdej strony spadają na nich dodatkowe ciosy. Mówi jedynie, że pod pozornym złem mogą skrywać się ogromne złoża dobra, a miarą człowieka nie jest jego stosunek do prawa, lecz to, co ma w sercu.

To wszystko może brzmieć naiwnie czy banalnie. Ale Koreeda się tym nie przejmuje i robi swoje. Nieśpiesznie przygląda się swoim bohaterom, którzy żyją z dnia na dzień, próbując zachować swoją godność i nieustannie mnożyć odczuwaną do siebie miłość. Dowartościowuje to, co innym reżyserom niejednokrotnie umyka, pochyla nad bohaterami, których inni być może nawet by nie zauważyli. Dodatkowo spogląda na nich z ogromną empatią i czułością. Już samym sposobem ich przedstawiania dodaje im człowieczeństwa i obdarza najzwyklejszą sympatią – jest całym sercem po stronie pokrzywdzonych, którzy nawet nie bardzo zdają sobie sprawę, że nie powinni być radośni. To, co stanowi największą wartość „Shoplifters” jest pozbawione nachalności, może nawet pozostać niezauważonym – tak samo jak subtelne piękno kompozycji kadrów czy kolorów, które wcale nie przeszkadzają realistycznej formie. Siłą filmu jest bowiem dowartościowanie codziennej, zupełnie nieefektownej przyzwoitości, która jednak okazuje się dysponować ogromną mocą. Dzięki niej życie czasami bywa znośne.

Ocena: 8/10