Relacja – Nowe Horyzonty: Matki i kochanki

To już połowa festiwalu. Piąty dzień festiwalu przyniósł dwa filmy o matkach, jeden o kochankach i dodatkowo jeszcze jeden o rozgorączkowanej Rosji.

Gorączka, reż. Kirył Sierebriennikow

Rosyjskie społeczeństwo jest chore. Coraz bardziej zatraca się w malignie, gorączkuje, blednie i poci. Ma omamy i szalone wizje. Przeszłość płynnie łączy się z teraźniejszością, jakby wciąż Związek Radziecki nie upadł, a nowy rząd chce się rozstrzeliwać za zdradę. Sierebriennikow tworzy filmowy kolaż, który składa się na portret gnijącego trupa. Nic więc dziwnego, że wszystko topi się w zielonkawej zgniliźnie, wódkę pije się w karawanie, a nieboszczyk ucieka z trumny. Odór śmierci unosi się nad wszystkim. Reżyser snuje wiele równoległych wątków, które przechodzą jeden w drugi, zapętlają, wracają w nowej formie. Narracja zatacza się jak chory czy pijany. Wielowątkowość sprawia, że film jest bardzo nierówny. Rozgorączkowana forma robi olbrzymie wrażenie, gdy zamroczona kamera długimi ujęciami śledzi niepewne kroki pijanych bohaterów, których świadomość zlewa się z pijackimi omamami. Ale im dalej w las, tym więcej bełkotu, jakby twórca postanowił pokazać swoją przynależność do portretowanego społeczeństwa. Mniej lub bardziej intrygujące historie zaczynają męczyć i coraz mniej ze sobą łączyć, wywołując uczucie zagubienia w czyichś chorobowych omamach. Być może mogła wyjść z tego trafna metafora stanu społeczeństwa, ale reżysera ewidentnie ścięła z nóg gorączka.

Ocena: 6/10

Mała mama, reż. Celine Sciamma

Po utrzymanej w kostiumowym sztafażu melodramacie Sciamma nakręciła bardzo skromny film, w którym wraca do swoich ulubionych tematów – dzieciństwa i relacji najmłodszych z rodzicami. „Mała mama” to perełka, film o odchodzeniu, wielkim smutku i małych radostkach. Czytaj dalej.

Bo we mnie jest seks, reż. Katarzyna Klimkiewicz

Największa skandalistka życia towarzyskiego PRL-u, artystyczna bohema lat 60., design i telewizja tamtych lat – ten film miał wszystko, by zachwycić. Ale jest od tego bardzo daleki. Szokujące, jak bardzo można spłycić portret niepokornej kobiety, źle wplatać piosenki, nieporadnie inscenizować, brzydko oświetlać i tworzyć scenografię rodem z polskiej telewizji lat 90. Czytaj dalej.

Lamb, reż. Vladimir Johannsson

„Lamb” to zaskakująca ludowa baśń utrzymana w realistycznej formie. To, co niesamowite wypada tu całkiem naturalnie, choć szokująco. Rzecz dzieje się na islandzkim odludzi, gdzie znacznie więcej jest owiec niż ludzi. A Ci, którzy są, muszą żyć w symbiozie z naturą. I właśnie o tym opowiada film, wpisując bohaterów majestatyczny lokalny krajobraz z wysokimi górami, szerokimi polami i wszechobecną mgłą. Do tej opowieści o symbiozie wykorzystano motyw Pinokia – ale a rebour. Rodzi się bowiem nietypowe dziecko, którego natury nie da się zmienić. Jednocześnie twórca opowiedział o traumie straty dziecka i wielkiej potrzebie rodzicielstwa, co dodaje całości dziwacznego realizmu. Nie wszystko być może w tym filmie jest oryginalne czy równie dopracowane – czasami twórcy podążają zbyt konwencjonalnymi ścieżkami – ale całość składa się na stylowe, niezwykle klimatyczne kino, które potrafi zaskoczyć i w którym motywy baśniowe podawane są z należytą konsekwencją.

Ocena: 7/10