Recenzja – „W jak morderstwo”: N jak nieporozumienie

Piotr Mularuk jest znany jako autor „Yumy” – filmu rozgrywającego się na początku lat 90. i opisującego tamte dzikie czasy, sięgając po motywy znane z westernu. Można byłoby więc sądzić, że w kinie gatunkowym czuje się jak ryba w wodzie. Takie gatunkowe połączenie jak komedia kryminalna, jakim w założeniu miało być „W jak morderstwo”, wydawało się dla niego akwenem idealnym. Okazało się jednak kałużą, w której się utopił.

„W jak morderstwo” miało być, jak się zdaje, czymś na kształt „Knives Out” – miało strukturalnie nawiązywać do klasycznych kryminałów spod znaku Agathy Christie, ale jednocześnie dostarczać dodatkowym wrażeń za sprawą celnych żartów i mrugnięć okiem. To aż zadziwiające, że mając tak znakomite wzory, nic z założeń nie udało się zrealizować. Wątek kryminalny jest pozbawiony tajemnicy – podejrzani na początku takimi zostają do samego końca – a momenty humorystyczne w ogóle nie wybrzmiewają.

Twórcy nie poradzili sobie z rzeczą, wydawać się mogło, najbanalniejszą, czyli ze strukturą. Główną bohaterka – Magda – nie jest bowiem policjantka czy detektywka, prowadząca śledztwo, tylko przypadkowa kobieta, która jako pierwsza odnalazła ciało. Ofiara interesuje ją tylko z tego względu, że na szyi ma naszyjnik, który należał do jej przyjaciółki – Weroniki. Dziewczyna przed laty zniknęła bez śladu. Magda zaczyna więc własne dochodzenie w sprawie związku między kobietami. Opowieść więc toczy się dwiema, równoległymi ścieżkami fabularnymi, choć… nie do końca.

No właśnie, bo drugie śledztwo niby się toczy, ale prowadzący je policjant gorzej sobie radzi niż Magda, którą interesuje coś zupełnie innego. To niby miało być zabawne, ale zupełnie nie jest. Elementem humorystycznym jest tu Paweł Domagała, grający policjanta-ofermę, który ofermą tylko bywa, najczęściej wtedy, gdy wypada mu przy okazaniu odznaka policjanta. Dodatkowo jeździ na kolorowym skuterze i chodzi w prochowcu, co również najwyraźniej miało być zabawne, ale ponownie nie jest. Dwutorowość tej narracji się zwyczajnie nie sprawdza, bo nie wiadomo do końca, czy rzecz jest o zaginionej przed laty przyjaciółce, czy jednak o znalezionej denatce. A przede wszystkim brakuje tym dwóm sprawom poprawnie rozpisanej dramaturgii – nie ma niemal żadnych zwrotów akcji, główna bohaterka niewiele robi, by rozwikłać sprawę, a policjant jeszcze mniej. Koniec końców wszystko wyjaśnia się zupełnie przez przypadek, tylko dlatego, że Magda podsłuchuje jedną rozmowę.

Twórcy ponadto najwyraźniej nie zauważyli, że klasyczne kryminały bazują na wyrazistych podejrzanych. To musi być ograniczona grupa ludzi, a każdy z nich powinna skrywać jakąś tajemnicę. Tu tajemnicy nie skrywa nikt, na dodatek wszyscy są zwyczajnie nieciekawi. I, co chyba najgorsze, podejrzanych na dobrą sprawę w ogóle nie ma, są co najwyżej jednostki, które mają coś wspólnego ze sprawą i są na tyle antypatyczne, że od razu chcielibyśmy je wrzucić więzienia. No i cóż, nie zdradzając za wiele, intuicja nas nie myli.

Choć w filmie pojawia się jeszcze jedna antypatyczna postać (w sumie to sympatii nie wzbudza większość przewijających się przez ekran osób), która jednak ze zbrodnia nie ma niczego wspólnego – mąż głównej bohaterki. Człowiek tak odpychający, że aż groteskowy, tym bardziej, gdy zestawi się go z przesympatyczną główną bohaterką. W ogóle, cały wątek osobisty Magdy irytuje bardziej niż nieporadna historia kryminalna. Miał modnie stawać w obronie zamienianych przez mężów w kury domowe kobiet, ale działa całkowicie przeciwskutecznie. Bohaterka jest weterynarką, której mąż nie pozwala pracować, bo według umowy ma się zajmować domem i dziećmi, choć te dawno już wyrosły z pieluch. Cały konflikt jest tak stereotypowy i topornie podany, że nie wzbudza odpowiednich emocji. Naiwność i słabość charakterologiczna Magdy poraża do tego stopnia, że chce się na jej nieszczęście po prostu machnąć ręką.

Ale naiwność i słabość to również cechy scenariusza. Napisałem o nim już sporo, ale błędów, i nieprawdopodobieństw jest w nim tak dużo, że mógłbym mu poświęcić całą tę recenzję. Dla przykładu – cała intryga ufundowana jest na tym, że Magda nie wiedziała, że jej najbliższa przyjaciółka miała inną, jeszcze bliższą przyjaciółkę, z która pracowała na wyścigach konnych. Jak to możliwe, że udało jej się to ukryć przed najbliższą przyjaciółką? Nie wiadomo, podobnie jak nie wiadomo, z jakich powodów miałaby to ukryć. Magda nie wiedziała nawet tego, że Weronika była w ciąży, o czym nagle dowiedziała się od jej matki, która mieszka dom dalej i, jak widać, z którą nie rozmawiała przez ostatnie 15 lat. I tak dalej, i tak dalej, podobnych nonsensów jest wiele więcej.

W konsekwencji otrzymaliśmy film, który nie jest ani kryminałem, ani komedią, bo ani nie trzyma w napięciu, ani nie śmieszy. Na siłę wprowadza emancypacyjne wątki, które istnieją w fabule całkowicie niezależnie, w żadnej sposób nie łącząc się z pozostałymi wątkami. To film, w którym nic do siebie nie pasuje – jak to tytułowe „w” do morderstwa.

Ocena: 4/10