Recenzja – Vox Lux: Killer Show

Brady Corbet to niezwykle ambitny twórca. „Vox Lux” to już jego drugi film, w którym artystyczna wizja jest zakrojona na niezwykłą skalę, choć, paradoksalnie, ponownie dzieło można zakwalifikować jako kameralny dramat. W swoim debiucie – „Dzieciństwie wodza” – miał ambicję metaforycznego podsumowania XX wieku – epoki totalitaryzmów. „Vox Lux” ma podobne cele, tym razem chodzi jednak o uchwycenie specyfiki wieku XXI.

W tym artystycznym zamyśle jest sporo arogancji i młodzieńczej bezpardonowości. Pierwsze podejście pod tak ambitny projekt skończyło się umiarkowaną porażką – metafora okazała się zbyt jednowymiarowa. W przypadku „Vox Lux” jest inaczej. Corbet artystycznie dojrzał, a przede wszystkim mówi o rzeczach, które znacznie lepiej rozumie. Bohaterka filmu jest jego rówieśniczką, jej doświadczenia – nawet jeżeli nie dosłownie – są również jego doświadczeniami. Corbet faktycznie wyczuwa puls współczesności, a do tego zamiast szukać odpowiedzi, raczej zadaje pytania – przenikliwe, ważne, a przy tym wyjątkowo niepokojące.

Główne nerwy XXI wieku dostrzegł w dwóch skrajnościach, które w fabule w zadziwiający sposób związał. Mowa o hedonistycznej, nihilistycznej i na dobrą sprawę pustej popkulturze oraz fanatyzmie i przemocy. Film zaczyna się od strzelaniny w jednej z amerykańskich szkół, z której cało wychodzi Celeste – niezwykle utalentowana nastolatka. Skomponowany przez nią utwór, w którym upamiętniała śmierć kolegów, momentalnie staje się hitem, otwierając dziewczynie drzwi do zostania gwiazdą. Losy Celeste w zadziwiający sposób łączą się z ważnymi wydarzeniami XXI wieku. Traci dziewictwo w przeddzień ataków na WTC, a erupcja światowego terroryzmu zostaje powiązana z jej twórczością. Strach jednostki dręczonej przez paparazzi, depresję, alkohol i narkotyki splata się z lękami współczesnych społeczeństw.

Corbet jest stylistą. Być może nieco manierycznym, może nawet pompatycznym, popadającym w niezamierzoną groteskę, wręcz kicz. W „Dzieciństwie wodza” wywoływało to śmiech z egzaltowanego debiutanta, ale w „Vox Lux” ten koturnowy a zarazem nokturnowy styl sprawdził się. Koresponduje bowiem z powagą śmierci i terroru oraz śmiesznością plastikowych gwiazdeczek pop.

Ale siła oddziaływania filmu Corbeta nie ogranicza się do estetyki powierzchni obrazu. Młody reżyser świetnie manipuluje emocjami widzów – fluktuując dynamiką narracji, dzieląc opowieść na rozdziały, dodając erudycyjnego narratora, a przede wszystkim zupełnie niezapowiedzianie atakując zwrotami akcji. W ten sposób wprowadza widzów w stan traumy i lęku – w ten sam, w którym znajduje się główna bohaterka, a także całe społeczeństwo, które ona symbolizuje.

To właśnie postać piosenkarki jest w filmie najciekawsza. Zbudowana jest na sprzecznościach: jest jednocześnie nieznośna i godna pożałowania, cyniczna i przestraszona. Z jednej strony wydaje się beneficjentką ukazywanej sytuacji, ale z drugiej bezsprzecznie można nazwać ją ofiarą – i to w podwójnym sensie. Ledwo uszła z życiem ze strzelaniny, by wpaść w łapska speców od PR-u, którzy świetnie opakowali i sprzedali jej traumę, nie licząc się z uczuciami dziewczyny. Celeste wydaje się świetnie odnajdywać w tym celebryckim świecie, ale w chwilach słabości potrafi powiedzieć, że się boi. Corbet świetnie uchwycił cynizm i nekrofilię przemysłu muzycznego, który wydaje się tylko symbolem całej kultury kapitalizmu, gdzie liczy się tylko zysk – bez względu na wszystko. Ten świat bez oparcia w jakichkolwiek wartościach przeraża niemniej niż ewentualne zamachy terrorystyczne.

Corbet być może zbyt łatwo i mechanicznie powiązał ze sobą przemoc i celebrytyzm, ale trudno zaprzeczyć, że są to dwa niezwykle ważne zjawiska XXI wieku, które w ogromnym stopniu oddziałują na społeczną wyobraźnię. Popkultura jest domeną powierzchni – błahej rozrywki, maskującej swój czysto konsumpcyjny charakter. To błyszcząca wizytówka sytego, pustego, roztańczonego Zachodu, przeciwko któremu staje fundamentalizm, szukający wartości i głębi. Sami zapędziliśmy się w kozi róg – stawiając na pustkę konsumpcji, którą za cel wzięli religijni fanatycy.

Młody reżyser unika jednoznacznych sądów – nie potępia wprost przemysłu pop, ani tym bardziej swojej bohaterki. Rozrysowuje jedynie pewne paralele i przeciwieństwa, sugeruje odpowiedzi, podsuwa myśli – również te kontrowersyjne. Każe przede wszystkim dokonać wiwisekcji naszych lęków – i zastanowić się nad ich źródłami. „Vox Lux” ma siłę oddziaływania zabójczo dobrego show, po którym nieprzyjemnie boli nas głowa i dudni w uszach.  

Ocena: 8/10