Recenzja – „Sekret wilczej gromady”: Sekret Tomma Moore’a

Tommowi Moore’owi wystarczyły dwa filmy, by zostać zaliczonym do najważniejszych współczesnych twórców animacji. Jego wcześniejsze dzieła – „Sekret księgi z Kells” i „Sekrety morza” – ujawniły jego oryginalną kreskę, a także zakreśliły obszar autorskich zainteresowań. Jego najnowsze dzieło – „Sekret wilczej gromady” – ponownie znajduje się na tym obszarze, ale jednocześnie niczego nie powiela i nie kopiuje.

Filmy Tomma Moore’a są jednocześnie zanurzone w historii animacji i odznaczają się bardzo współczesną formą. Animator stawia na klasyczną, rysunkową kreskę, podobną do tej z rysowanych filmów Walta Disneya. Dziś ta technika jawi się niemalże oldschoolowo, ale nie utraciła niczego ze swojej atrakcyjności. Moore jest świadomy klasyczności swej metody, więc chętnie tę klasyczność uwypukla, celowo zostawiając ślady szkiców i kreślarskie „niedoróbki”. To z jego strony ukłon w stronę historii, ale również wyraz wiary w magię tej techniki i jednocześnie mrugnięcie okiem w stronę widzów tęskniących za rysowanymi animacjami.

Ale strona wizualna „Sekretu wilczej gromady” to przede wszystkim kunsztowność. Styl Moore’a stworzył się w jego debiucie – w „Sekretach księgi z Kells”, które opowiadały historie opartą na podaniach znajdujących się na kartach sławnej średniowiecznej, bogato ilustrowanej i inkrustowanej tytułowej księgi. Choć tym razem Moore opowiada o czymś zupełnie innym, skłonność do wizualnego przepychu pozostała. Jego najnowsza animacja dosłownie skrzy się od obrazowych atrakcji. Irlandczyk uwielbia wkomponowywać lśniące linie światła, które wprowadzają do filmowego świata magię i niezwykłość.

Wielką wagę Moore przykłada również do montażu, co również jest spadkiem po stylu ukształtowanym na sławnej księdze. Animator dzieli ekran na autonomiczne przestrzenie, które jednocześnie pokazują wydarzenia z różnych miejsc. Ale również przejścia pomiędzy scenami uwielbia zaznaczać w kreatywny, nietuzinkowy sposób – niemal nigdy nie powtarzając zastosowanego środka. Obraz więc zwija się do środka, rozwija, powoli traci barwy, zamazuje się lub rozmywa. Wszystko po to, by dodatkowo inkrustować warstwę wizualną, ale również podkreślać rysunkową proweniencję animacji.

Obraz u Moore’a to również pieczołowitość i dbałość o szczegóły. Jego animacje nie tylko lśnią, ale również zachwycają dopracowaniem, które przekłada się na barwność i złożoność filmowego świata. Jego historie bazują na przestrzeniach i postaciach, które rodzą się pod kredką i ołówkiem. To światy fantazyjne, wyczarowywane siłą wyobraźni – stąd ich zasadnicze powiązanie z wizualnością. Moore tworzy jasną – i prostą – topografię, która strukturyzuje opowieść. Tym razem historia rozgrywa się na pograniczu miasta i lasu. Miasto jest domeną ludzi – Irlandczyków pod dominacją angielskiego protektora. Las natomiast to przestrzeń wilków, które na cel wzięli sobie ludzie. Moore chętnie i często zestawia te przestrzenie – szukając podobieństw i różnic, ale również tworzy większą panoramę, ogarniającą obie przestrzenie w nierozerwalną całość, jakby już za pomocą obrazu starał się szukać szans na symbiozę.

Tak rozrysowane zależności i topografie tworzą opowieść – opowieść o małej córce łowcy wilków, która pewnego dnia rusza za rodzicem do lasu. Tam, oczywiście, spotyka niebezpieczne zwierzęta, ale również dziką dziewczynkę – Wolfwalkerkę, istotę z irlandzkich podań, tradycyjną formę wilkołaka, który w ciągu dnia jest człowiekiem, a w nocy, podczas snu, wciela się w postać wilka. Dziewczynki szybko zaprzyjaźniają się i ruszają z misją ratunkową dla okolicznych zwierząt, które wytępić chce podły protektor.  

Ta prosta, jakby się zdawało, opowieść skrywa w sobie kilka wymiarów. Pierwszy odnosi się do szacunku dla przyrody, która nie istnieje w opozycji do człowieka, lecz powinna być traktowana jako partner. Ta ekologiczna myśl jest ważna również współcześnie, gdy ekspansja człowieka nie wyhamowuje i staje się zagrożeniem już nie tylko dla przyrody, ale również dla przyszłych pokoleń. Ta agresja skierowana w naturę ma konkretne polityczne umocowanie. Moore jest tego świadomy, co podkreśla przyjmując specyficznie irlandzką perspektywę, która wiąże przemoc wobec przyrody z angielską agresją polityczną – opowiada więc o dwóch ofiarach: przyrodzie i Irlandii. Za wszystko, co złe, czyli polowania i ciemiężenie lokalnej ludności odpowiedzialny jest protektor – niechciany angielski najeźdźca, tępiący i tamtejszą naturę, i kulturę, która objawia się w postaci legend, jak ta o wolfwalkerach, w których władca nie wierzy i zakazuje wierzyć. Tępione wilki stają się więc jednocześnie metaforą ofiar ucisku polityczno-symbolicznego.

Wątki polityczne i ekologiczne są podawane w sposób nienachlany i są raczej na drugim planie. Na pierwszym są za to przyjaźń między dziewczynkami i niełatwa relacja rodzicielska (w tym również komentarz do sieroctwa i funkcjonowania niepełnych, a także patchworkowych rodzin) – podejmowane w sposób równie oryginalny i odświeżający, czyli tak samo, jak wcześniej wspomniane wątki. Dzięki temu animacja sprawdzi się zarówno dla najmłodszych, jak ich rodziców, czyli dla dzieci w każdym wieku. Po dwóch poprzednich filmach Moore’a wiadomo było, że to twórca wyjątkowy, „Sekret wilczej gromady” to tylko potwierdziło – mało kto dziś tworzy tak piękne, mądre i dbające o szczegóły filmowe dzieła sztuki.

Ocena: 8/10