Recenzja – „Ściana cieni”: Pocztówka ze świętą górą

Eliza Kubarska kontynuuje swoją filmową podróż po świecie. Po pacyficznym „Badjao. Duchy morza” wyruszyła w Himalaje, gdzie właśnie zrealizowała swój kolejny film. We wcześniejszym – „K2. Dotknąć nieba” – przyglądała się rodzinom zmarłych polskich alpinistów. W swoim najnowszym dokumencie – „Ściana cieni” – kieruje kamerę na tych, którzy do tej pory pozostawali w filmach górskich na drugim planie – na lokalną społeczność Szerpów, trudniących się wnoszeniem ekwipunku himalaistów wysoko w górę.

Twórczyni wpisuje opowieść o swoich bohaterach w strukturę mitu. Rozpoczyna od legendy o trzech braciach, których Lama zamienił w góry. Najbardziej świętobliwego z nich zamienił w Kumbhakarnę. Od tej pory góra ta uznawana jest za święte ciało Boga, na które nie można się wspinać. Dla tybetańskiej ludności to żadna legenda, lecz żywa część wierzeń. Główny bohater – Ngada – nigdy nie wspiął się na szczyt Kumbhakarny, choć wielokrotnie bywał na znacznie wyższych wzniesieniach. Motyw mitycznej opowieści o Boga przemienionym w górę powraca w dokumencie refrenowo, niejako dopowiadając i tłumacząc losy postaci. Kubarska narzuca widzom lokalną perspektywę, byśmy choć przez chwilę spoglądali na świat przez kulturowe okulary Tybetańczyków.

Przez większą część filmu góry są tylko tłem – i to odległym, na które spogląda się jakby z boską trwogą. Dokumentalistkę bowiem interesuje codzienność bohaterów – Ngady i jego rodziny: żony i syna. Słuchamy ich rozmów, podglądamy w zwyczajnych czynnościach i śledzimy nomadyczną wędrówkę z osady letniej do zimowej. Z tej obserwacji wyłania się obraz ciężkiego, surowego życia, naznaczonego biedą i niewdzięczną pracą. Ngada jest Szerpą i takiego samego losu życzy swojemu synowi – innych perspektyw przed nim nie widzi. Inaczej spogląda jednak jego żona, która pragnie dla syna czegoś więcej. On sam natomiast marzy o zostaniu lekarzem, ale to wymaga ogromnych nakładów finansowych.

Dopełnienie tej historii powinno przyjść wraz z ostatnią częścią filmu, która rozgrywa się podczas wyprawy na Kumbhakarnę. Tam dochodzi do konfrontacji Szerpów z przyjezdnymi z Europy – w tym przypadku z Ukrainy i Polski. Z miejsca zarysowują się linie podziału i zależności. Europejczycy przyjeżdżają z pieniędzmi i wielkimi wymaganiami, ale za to bez znajomości lokalnej kultury. Kubarska od razu wyłapuje niemal neokolonialne relacje, skazujące Szerpów i himalaistów na wieczną nierówność. Nierespektowanie wierzeń, wręcz nonszalancki stosunek do religii i zahamowań lokalnej społeczności – to winy ludzi Zachodu, na jakie zwraca uwagę Kubarska. Trudno o celniejszą i bardziej niewygodną dla Europejczyków diagnozę, gdyby nie to, że w pewnym momencie dokumentalista zupełnie przestaje przejmować się Szerpami, a wręcz przyjmuje perspektywę himalaistów.

Nie robi tego w celu poszerzenia perspektywy. Po prostu – porwała ją lawina przygody. Podczas wyprawy na świętą górę bardziej ciekawią ją wspinanie, zapierające dech w piersi widoki i adrenalina niebezpieczeństwa, niż los Ngady i jego rodziny. On przestaje być bohaterem, a jego miejsce przejmuje sama góra jako osobowe bóstwo, zsyłające na wspinających się burze, lawiny i gromy. To sprawia, że cała wymowa filmu – a wręcz fundamentalne założenie – zostaje zburzona, a nawet zostaje zaprzepaszczony dokumentalny dorobek, nie mówiąc o zaufaniu Ngady. Film z autentycznej, empatycznej analizy interkontynentalnych nierówności zamienia się z folklorystyczną ciekawostkę z pięknymi, pocztówkowymi zdjęciami.  

Ocena: 6/10