Rumuńska prowincja, lasy pełne niedźwiedzi, brak pracy i perspektyw. Są za to imigranci zarobkowi ze Sri Lanki, którzy nagle dają lokalnej społeczności nowy sens życia – pragnienie, by wyrzucić obcych z ich ziemi. Mungiu kolejny raz prześwietla rumuńskie społeczeństwo, nie mając dla własnych krajach za wiele sympatii.
Nie od dziś wiadomo, że najlepsze filmy o Polakach kręcą Rumuni. Tym razem jednak filmowcy z tego kraju opowiadają nie tylko o nas, ale o całej Europie Środkowo-Wschodniej, o naszych odwiecznych fantazjach o tym, jak to musimy ratować Europę przed najeźdźcami ze Wschodu. Może za wiele w tym publicystyki, a wnioski są nazbyt oczywiste, ale to być może cena dosadności i precyzji wywodu. Bo trzeba przyznać, że Mungiu znakomicie punktuje hipokryzję bohaterów, pokazując jak działają mechanizmu wykluczenia, strachu, nierówności.
Mungiu rozpisał ten dramat (z całkiem wyraźnymi elementami humorystycznymi) na kilku bohaterów: Matthieu właśnie wraca z Niemiec do rodzinnej Rumunii po tym, jak pobił za obrazę swojego szefa; Csilla jest jego kochanką, a jednocześnie szefową największej lokalnej firmy – piekarni. Są jeszcze postacie peryferyjne, ale nie mniej ważne: synek Matthieu, który przestał mówić po tym, jak zobaczył w lesie coś przerażającego, jego matka, ich rodzina i cała ludność małego miasteczka. Ważne jest miejsce akcji, bo znajduje się ono w Siedmiogrodzie, czyli przestrzeni, gdzie obok siebie mieszkają Rumuni i Węgrzy.
I w tym kulturowym kotle pojawia się ktoś, kto może zintegrować miejscową ludność – obcy. Mungiu wykorzystuje na potrzeby fabuły współczesny kapitalizm, mechanizmy Unii Europejskiej i globalne zależności ekonomiczne. Dzięki nim ukazywana sytuacja komplikuje się bardziej, bo winnymi rasowej nienawiści są nie tylko nietolerancyjni mieszkańcy prowincjonalnego miasteczka, ale również prawa rynku. Bo gdyby nie niskie stawki, to Rumuni pracowaliby na miejscu, a nie na Zachodzie. A to sprawiłoby, że na ich miejsce nie ściąganoby Azjatów. I tak dalej, i tak dalej. Ten mechanizm znany jest nie od lat. Dobrze, że Mungiu go zaangażował do tej opowieści, bo dzięki temu jego film ma mocno wyeksponowaną wymowę społeczną i krytyczną.
Mimo to nie da się wszystkiego tłumaczyć ekonomią. I Mungiu znakomicie sobie z tego zdaje sprawę. Teraz są imigranci ze Sri Lanki, ale wcześniej byli Romowie, a kolejne konflikty narodowe czają się za rogiem. Nie można przerzucać odpowiedzialności na globalizację, to nie ona akurat w tym przypadku jest podstawowym problemem. Oczywiście tragedią jest, że ojciec i mąż musi pracować z dala od rodziny – jak Matthieu i inni mężczyźni z wioski – ale jeszcze większą jest to, że stosują oni podwójne standardy moralne i nie są w stanie zaakceptować wśród siebie kogoś obcego.
„Prześwietlenie” operuje momentami zbyt oczywistymi tezami, ale robi to w sposób niezwykle angażujący, pieczołowicie dobierając argumenty, dokonując bezwzględnej wiwisekcji rumuńskiego społeczeństwa, które – jak Polacy – siebie na Zachodzie nie traktują jak migrantów, których nie tolerują u siebie. Film imponuje złożonością narracji, która wiele wątków, aspektów i tematów potrafi zgrabnie związać w jedną, większą, angażujacą całość.
Komentarze (0)