Recenzja – „Piłsudski”: Patyna bez patosu

W czasach, gdy przeszłość polski staje się wyjątkowo drażliwym tematem politycznym, film historyczny nabiera specjalnych znaczeń. Od razu jest rozliczany z ideologicznego nastawienia, które zostaje zaliczone do jednej ze stron partyjnych sporów. Po „Historii Roja” i „Wyklętym” filmy podejmujące tematy narodowe z miejsca są na cenzurowanym. Spodziewa się po nich wszystkiego, co najgorsze – mitomanii i grafomanii. Nie dziwi więc, że do filmu o Piłsudskim – jednej z najbardziej zmitologizowanych postaci w polskiej historii – podchodzono co najmniej z rezerwą. Tym bardziej, gdy okazało się, że Marszałka ma zagrać, wbrew swojemu emploi, Borys Szyc. Po seansie okazuje się, że ta decyzja obsadowa to być może jedyna rzecz, na jaką faktycznie można narzekać.

Michał Rosa, reżyser „Piłsudskiego”, należy do grupy polskich filmowców, którzy nie odznaczają się wyrazistym, autorskim stylem filmowego pisma, ale nigdy nie schodzą poniżej pewnego poziomu realizacyjnego. I tak samo jest w tym przypadku. Jego obecność za kamerą była gwarantem, że biografia Marszałka nie zamieni się ani w hagiografię, ani wtórną i wątpliwej urody batalistykę. Od wizualnej przesady i bogoojczyźnianej łatwizny Rosa woli szorstkie dialogi i równie nieefektowną fakturę obrazu.

„Piłsudski” to po części biografia, a po części historyczny film o odzyskiwaniu niepodległości – ale zupełnie niekanoniczny, a przynajmniej nie taki, jakiego można byłoby się spodziewać. Ani razu Rosa nie uderzył fałszywie w patriotyczny ton, nie ma tu ani grama patosu, łez wzruszenia nad słowami hymnu czy całowania orzełka. Jest za to uparte dążenie do odzyskania niepodległości, co wydaje się idée fix Piłsudskiego – wcale nie oczywistą i powszechnie akceptowaną. Rosa bez zawahania zaraża się tym szalonym na tamte czasy pragnieniem, ale ma otwarte uszy i głowę na krytykę oraz inne punkty widzenia.

Przyjęta przez niego perspektywa jest podyktowana wyborem bohatera. Jego Piłsudski to człowiek z krwi i kości, a nie żadna marionetka w rękach artystycznych „patriotów”, starających się czyścić polską historię z wszystkiego, co niewygodne i niejednoznaczne. Marszałek, zgodnie ze znanymi anegdotami, klnie jak szewc, jest porywczy i egotyczny. Nie znosi sprzeciwu, potrafi spiskować, szantażować, a nawet bezmyślnie posyłać przyjaciół na niemal pewną śmierć. Wydaje mu się, że jego cel uświęca wszystkie środki. Rosa ma jednak wątpliwości, co w żadnej mierze nie umniejsza rangi czynów Piłsudskiego, a także dzieła, którego dokonał – przedstawionego w filmie jako niemal niemożliwego do osiągnięcia.

Po prostu reżyser, co może dziwić fanów filmów o Żołnierzach Wyklętych, potrafi wydobyć ze swojego bohatera i światło, i cienie, a przy tym rozważać moralność środków i znaczenie finalnego celu. Rosa wydaje się wchodzić z Piłsudskim w dialog – wysłuchuje jego racji ze zrozumieniem, ale nie pozostaje bezkrytyczny. A to już bardzo dużo, gdy patrzy się na współczesne polskie kino historyczne w jego odmianie narodowo-batalistycznej.

Ale „Piłsudski” to nie tylko rozważania nad etyką wojny i taktyki dochodzenia do niepodległości. To także, a może właśnie przede wszystkim, portret człowieka. Na pierwszy plan wychodzi oczywiście najpierw kwestia polityki, a potem walki, ale w to wszystko uwikłany jest charakter marszałka, jego przywary, dom, rodzina. I tu również jest miejsce na moralną szarzyznę. Rosa bezpardonowo przedstawia jego relacje z żoną i nowy, pozamałżeński związek. W ciekawy sposób wiąże go z kwestią nadrzędną, kojarząc zmianę partnerki, a tym samym wiarołomność, z totalnym i bezwzględnym oddaniem się sprawie narodowej – po trupach, nie licząc ofiar. Jedną z nich staje się jego żona.

Akcja rozpoczyna się w Petersburgu, gdzie przetrzymywano Piłsudskiego w szpitalu psychiatrycznym. Z pomocą podstawionego lekarza Marszałkowi udaje się zbiec. Zaczyna się więc jak kino sensacyjne. Dalej jest jednak znacznie spokojniej i statyczniej. Wszystko opiera się na dialogach. Nie ma żadnych scen batalistycznych, a nawet sekwencja ataku na pociąg z pieniędzmi wypada nieszczególnie efektownie. Zamiast batalistycznej fanfaronady otrzymujemy zadymione kawiarnie, ciasne mieszkania, podejrzane izdebki i szare ulice. Nad wszystkim unosi się trochę teatralny, a trochę zmurszały urok patyny stylistyki retro – przypominający warstwę wizualną wcześniejszego filmu Rosy, „Szczęścia świata”.

„Piłsudskiego” można uznać za przełom w polskim kinie, a może nawet w życiu społecznym. Rosa godzi bowiem narrację narodowo-ojczyźnianą z rewizjonistyczną. Nikt z uczestników sporu lewicy z prawicą nie będzie po seansie w pełni usatysfakcjonowany, ale każdy być może czegoś się nauczy. Lewica dostrzeże, że nie ma sprzeczności między socjalistycznymi ideałami, których orędownikiem był Piłsudski, a miłością do ojczyzny. Prawica natomiast przekona się, że ich idole nie byli kryształowi i nie należy takimi ich przedstawiać. Poza tym dla wielu może być szokiem, z jakiego środowiska wywodził się Piłsudski i jakimi metodami prowadził Polskę ku niepodległości.

Film Rosy ma swoje wady – nieprzekonującą rolę Szyca (do gry aktorskiej trudno się przyczepić, ale spod rogatki i wąsów wciąż przyświecała jednak twarz aktora, który ewidentnie grał przeciwko swojemu aktorskiemu wizerunkowi), momentami realizacyjną zgrzebność, scenariuszową statyczność – ale jego największą wartością jest odbrązowienie sylwetki tytułowej postaci, zwrócenie jej życiu, a tym samym oddanie sprawiedliwości.  Piłsudski jest postacią niejednoznaczną, tak jak czasy, w których żył i cała polska historia. Tego, kto twierdzi inaczej, nie warto słuchać.

Ocena: 6/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.