Recenzja – „Pięć diabłów”

Lea Mysius to młodziutka, niezwykle zdolna scenarzystka i reżyserka, która ma zmysł do kreowania nietypowego klimatu i przewracania na drugą stronę gatunkowych zasad. Tym razem zabawiła się horrorem, który nieoczekiwanie zamienia się w złożoną historię miłosną.

Zaczyna się od ujęcia na zrozpaczone dziewczęta na tle pogorzeliska. Wypadek? Atak? Katastrofa? Nie wiadomo. Nie wiadomo również, co składa się na fabularną układankę, która jest kompletowana powoli i w nieoczywisty sposób. Mysius z rozmysłem operuje niedopowiedzeniami, dziwacznymi asocjacjami, odbiorczymi skojarzeniami, by manipulując, tkać dziwaczną opowieść z pogranicza horroru. Sięga po bardzo konkretny podgatunek – ten, w którym straszą demoniczne dzieciaki, z tym że mała Vicky nie ma w sobie niczego przerażającego.

Mysius łączy różne fabularne tropy – społeczne, obyczajowe, ale również z pogranicza magii, science-fiction i folk horroru. To, co przeraża, skrywa się w naszych uprzedzeniach – w afrykańskich korzeniach bohaterów, nieheteronormatywnej miłości dwóch dziewcząt na francuskiej prowincji, zniekształconej twarzy niegdysiejszej piękności i miłosnych zdradach. Z tych elementów reżyserka powolutku składa opowieść, w której jest miejsce na podróże w czasie, wizje, magiczne mikstury, tajemnicze substancje. A wszystko po to, by opowiedzieć o zakazanej miłości naznaczonej mrocznym przeznaczeniem.

Gdyby opowiedzieć tę historie w klasyczny sposób, wyszedłby banalny melodramat. A Mysius daleka jest od banału. Dlatego w opowieść o strachu przed niespełnieniem, odrzuceniem, społecznym napiętnowaniem i zdradą włącza odrobinę paranormalnego klimatu, który znakomicie sprawdza się zarówno jako nieoczywista metafora, jak i fabularny twist, nadający całości gatunkowego nerwu. Wystarczy powiedzieć, że klasyczne demoniczne dziecko nie będzie straszyło, za to o ciarki przerażenia będą przyprawiać… zapachy!

Ocena: 7/10