Recenzja – Nowe Horyzonty: Trzy piętra

To najgorszy film Nanniego Morettiego od dawna, przynajmniej od czasu, gdy zaczęto go zaliczać do czołówki europejskich autorów. Nie do końca wiadomo, jak do tego mogło dojść. Czy Moretti nie słyszał szelestu całkowicie nienaturalnych dialogów? Nie dostrzegł, że zachowanie bohaterów jest niedorzeczne? Czy autorski instynkt nie przestrzegł przed melodramatycznymi historiami? Ten film mógłby być rozciągnięty do wymiarów telenoweli i pokazywany w niedzielne popołudnia do rodzinnego obiadu.

Losy trzech rodzin zamieszkujących jedną kamienicę są tak nieprzekonujące, jak sam wyjściowy koncept. To mógłby być pewnie film nowelowy, ale ktoś wpadł na szalony pomysł, by tych wszystkich ludzi upchnąć pod jeden dach – choć nic ich nie łączy, a ich losy nie przeplatają się. Pierwsza opowieść jest o chłopaku, który pod wpływem alkoholu śmiertelnie potrąca kobietę, co powoduje całkowite odwrócenie się od niego rodziców, przynajmniej ojca. Druga to historia małżeństwa z małym dzieckiem, które pozostawione ze starszym sąsiadem gubi się w parku. Trzecia natomiast dotyczy kobiety, która rodzi dziecko, a jej mąż jest w ciągłych rozjazdach.

Każda z tych opowieści bogata jest w wątki poboczne i zwroty akcji – nic dziwnego, bo każda rozgrywa się na przestrzeni dziesięciu lat. Niektóre okazują się moralitetami, inne przestrzegają przed zaślepieniem na własne potrzeby, jeszcze inne potwierdzają finalnie to, co było jasne od początku. Punkt wyjścia każdej z nich jest nawet intrygujący, ale wybory bohaterów każą widzieć w nich wykoncypowane marionetki słabego literata, który lubi wikłać to, co jest proste.

Wrażenie nienaturalności każdej z historii pogłębia bardzo sztywna reżyseria, której brakuje swobody, która tchnęłaby w opowieść i bohaterów życie. Wszystko rozgrywa się w dialogach, najczęściej w zamkniętych pomieszczeniach, kręcone nieruchomą kamerą. Ta maniera nie służy aktorom, którzy grają niezwykle sztywno, jakby przez cały czas byli spięci. Oni nie przeżywają emocji, oni je komunikują, mówiąc o nich lub roniąc jedną, symboliczną łzę. Nic więc dziwnego, że trudno ich uczucia zrozumieć, nie mówiąc o poczuciu.

Ocena: 3/10