Recenzja – Nowe Horyzonty – Titane

Zmiażdżone czaszki, kopulujące samochody, psychopatyczne morderczynie – wszystko to pojawia się w „Titane” tylko po to, by odpowiednio mocno wybrzmiała historia o potrzebie miłości i bliskości. Trudno o bardziej nieoczywistą, ekstremalną i oszałamiającą opowieść o współczesnej rodzinie.

Wydawać by się mogło, że Ducournau jest zwykłą prowokatorką, która uwielbia eksces i ekstremę. Prawdą jest, że jej wizualna wrażliwość przesiąknięta jest kinem klasy Z, w którym seks, wulgarność, przemoc i obrzydliwość smakuje się z orgazmiczną przyjemnością. Ale to tylko fasada, która zasłania jakby nieco wstydliwe przywiązanie do wartości zgoła tradycyjnych: rodzinnego ciepła, potrzeby akceptacji i miłości.

Być może tylko w taki sposób można dziś mówić o tych uczuciach i emocjach, nie popadając w banał, a także przechwytując je od zaślepionych obrońców konserwatywnej moralności. U Ducournau nic nie jest takie, jak w „zwykłej” rzeczywistości: trudno o dziwniejsze rodziny, patologiczniejszą miłość i bardziej zwichrowane tożsamości. Ale Francuzka tworzy dzieło inkluzywe, przez silne emocje i jeszcze mocniejsze obrazy włączające nieoczywiste zachowania i uczucia w krąg oswojenia. U niej każdy rodzaj miłości, uczuć, osobowości i płci ma dla siebie miejsce.

„Titane” ani przez moment nie szokuje dla samego szokowania. To dzieło przemyślane w najdrobniejszym szczególe. To historia emocjonalnej atrofii, która nieoczekiwanie zamienia się w opowieść o tym, co znajduje się na dnie serc. A znajdują się tam uczucia nieujarzmione, destruktywne i nieokiełznane jak pożar, który trawi wszystko, co staje na jego drodze. Ale ten pożar jest o wiele lepszy od dojmującej pustki, którą Ducournau odmalowała, sięgając po język kinematograficznej ekstremy i eksploatacji. Francuzka uwielbia mocne obrazy i wrażenia, ale tylko dlatego, że tworzone przez nią emocje są równie oszałamiające.

Reżyserka jak mało kto w dzisiejszym świecie równoważy gatunkowe konwencje z autorskim głosem. Wydaje się, że płynie po powierzchni, tworząc efektowne obrazy, kolorując neonowymi barwami, podpierając się popularnymi piosenkami i zaopatrując film we wszystko, co popularne: przemoc, seks i przełamane tabu. Ale ta powierzchnia skrywa nieoczekiwane znaczenia. Trzeba się do nich dokopywać, to nie jest zadanie dla kinematograficznych leni, którzy chcą wszystko dostać na wizualnej tacy. „Titane” nie jest jednak dziełem postmodernistycznym, z podwójnym kodowaniem i zaszyfrowanymi sensami. Tu powierzchnia i głębia znajdują się na tym samym poziomie – wszystko zależy jednak od spojrzenia i wrażliwości. Gdy spogląda się na podsuwane obrazy z należytą uwagą, to okazuje się, że przemoc staje się rozpaczą, seks performansem, eksces miłością, a kłamstwo prawdą.

A wszystko to jest przyprawione kinematograficzną przyjemnością, na którą mogą sobie pozwolić tylko ci, którzy wyzwolą się ze strachu przed ekstremalnymi wrażeniami.

Ocena: 8/10