Recenzja – „Nie zgubiliśmy drogi”

Sasnalowie dotychczas opowiadali obrazami. Wysmakowane kadry, przemyślana praca kamery, zminimalizowane dialogi, narracyjna i fabularna oszczędność były ich siłą. W tych ograniczeniach dało się dostrzec czytelny koncept, mocną myśl, która przejmowała całość. Tym razem jest zupełnie inaczej. Film nie wygląda, a szeleści kartkami, idea została zastąpiona enigmą, zagadką, która jednak nie skłania do rozwikłania.

„Nie zgubiliśmy drogi” można byłoby nazwać filmem literackim. Wywodzi się z literatury, mówi o czytaniu i pisaniu, o przeżywaniu literatury i życiu poprzez nią. Mamy profesora literaturoznawstwa i tłumaczkę – ona czyta jego życia, a on swoje pisze. Przenikanie się światów, ontologii, płaszczyzn narracyjnych rozrysowuje się przez cały seans i skłania do wgłębiania się w tę rzeczywistość. Jednak rozczarowaniem jest, że narracyjna ścieżka ostatecznie prowadzi donikąd. Współzależności, dziwne asocjacje, zależności nie zostają rozszyfrowane, nie pozostawią po sobie nic poza sugestią.

Na dodatek sugestią, która domaga się doprecyzowania, dookreślenia. Dostajemy jednak tajemnicę, która nie kusi, nie skłania do przeniknięcia, która nie pozostawia po sobie niczego poza pustką formy. Brakuje jej jakiegoś punktu zawieszenia, szkieletu, który albo doprecyzowałby bohaterów, albo sytuacje, w których się znaleźli. Zamiast tego oglądamy na ekranie postaci, których zachowania nie rozumiemy, a nawet zrozumieć nie mamy ochoty, bo nic dla nas nie znaczą. To, co robią, okazuje się bez znaczenia, bo podążają w nieznanym kierunku, bez celu, bez wewnętrznego przekonania.

Rozczarowuje również warstwa wizualna – jak wspomniałem, kluczowa w poprzednich projektach Sasnali. Zdawało się, że ze względu na profesję Wilhelma Sasnala obraz już zawsze będzie dookreślał ich filmowa formę. Tym razem jednak oddali głos literaturze, nie przykładając za wiele uwagi do wizualiów. Tym razem obraz nie opowiada, a towarzyszy, jest jakby jedynie po to, by materializować słowa.

Ocena: 3/10