Recenzja – „Kraj”: Od zlewozmywaku do flaków

Film „Kraj” został wyprodukowany przez Warszawską Szkołę Filmową. I faktycznie przypomina on ćwiczenie szkolne. A jak to z ćwiczeniami wykonywanymi przez uczniów bywa – jedne zasługują na wyższą ocenę niż inne. I dokładnie tak samo jest w przypadku „Kraju” – nierówno.

Wyobrażam to sobie tak. Rektor szkoły, Maciej Ślesicki, zebrał swoich najlepszych uczniów i powiedział: „słuchajcie, robimy wspólnie film. Pomysł jest taki, że bierzecie zwykłą sytuację z życia naszego kraju, którą doprowadzacie do skrajności, zakończonej wybuchem przemocy. Od kina obyczajowego do eksploatacyjnego. Trochę stania przy zlewozmywaku, a trochę flaków”. No i pilni studenci wzięli się do roboty. Do roboty wziął się również belfer. I tak powstał zlepek nowelek, które tyleż składają się na obraz naszego kraju, co na jego groteskową karykaturę.

Ale trzeba oddać twórcom sprawiedliwość. Wskazali bowiem na wymiary życia społecznego, które pilnie rozglądając się wokół bez trudu zaobserwujemy w rodzimej rzeczywistości. Szarżujący kierowcy, rozbite rodziny, dyrektorzy przynoszeni w teczkach, podatkowe kombinacje, sąsiedzka rywalizacja – punkt wyjścia każdej z nowel trafia w sedno. Gorzej jednak twórcy radzili sobie z opracowywaniem historii, budowanych na fundamencie tych społecznych obserwacji.

Każda z krótkich opowieści ma tę samą strukturę. Zaczyna się niewinnie i całkowicie zwyczajnie. Doświadczony policjant narzeka na szarżujących kierowców; młody ojciec idzie na zakupy z córeczką; do rodzinnej firmy przychodzi kontrola skarbówki; małżeństwo chce, by niepłacąca lokatorka opuściła mieszkanie; w galerii sztuki pojawia się nowy dyrektor; mężczyzna próbuje wypędzić kreta z ogrodu. Stopniowo twórcy zagęszczają atmosferę opowieści, które zaczynają skręcać w stronę thrillera, kina akcji, groteski czy body horroru. Każda z historii kończy się efektownym pożarem, krwawą jatką czy innym fajerwerkiem (niekiedy potraktowanym dosłownie).

Struktura jest ciekawa, szkoda tylko, że za każdym razem dokładnie taka sama, co ogranicza kreatywność twórców i przyjemność z oglądania – wiemy dokładnie, jak to wszystko się skończy. Problemem jest również sposób przejścia od zwyczajności do ekstremy. Decyzje bohaterów nie zawsze są odpowiednio motywowane psychologicznie – jak choćby w przypadku mężczyzny, który postanawia zamieszkać z niepłacącą lokatorką – lub akcji brakuje logicznie wyprowadzonych konsekwencji, jak w przypadku noweli o Fiskusie, w którym każdy z bohaterów zachowuje się całkowicie irracjonalnie, byle tylko dotrzeć do bombastycznego finału.

Niestety to problem większości nowelek, ale są wyjątki. Zdecydowanie najlepiej wypadły dwie pierwsze historie: o policjancie i młodym ojcu. Pierwszą wyreżyserował sam belfer – Maciej Ślesicki, a drugą jego najbardziej utalentowany uczeń, Mateusz Motyka. W przypadku pierwszej historii wszystko się zgadza – mamy świetnie napisany monolog Krzysztofa Stroińskiego, który z wyczuciem gra nieco pokręconego policjanta. Jego przesadzone zachowanie również ma motywację – twórca zadbał bowiem o psychologiczną wiarygodność. Niby proste, ale nie każdy z autorów to potrafił. W historii młodego ojca jest podobnie. Tym razem wystarczyło jeszcze mniej: jeden rekwizyt, dobra motywacja i wysokie napięcie emocjonalne – i trup może ścielić się gęsto!

Czy „Kraj” mówi zatem coś o naszym kraju? Że jesteśmy zawistni, zestresowani, sfrustrowani, lubimy kombinować i wcześniej się pozabijamy niż pogodzimy? No tak, ale to wiemy i bez tego filmu. Nie o refleksję na temat naszego społeczeństwa więc tu chodzi – ona jest tylko pretekstem. Sednem miała być gatunkowa z ducha ekranowa rozróba, przynosząca ujście zbyt wielu frustracji w społeczeństwie. Ale żeby nakręcić dobre kino rozrywkowe, trzeba do perfekcji opanować filmowy warsztat. A, niestety, nie wszyscy twórcy tego filmu mogą pochwalić się umiejętnościami na tym samym poziomie.

Ocena: 5/10