Recenzja – „Konwój”: Wóda i testosteron

Janusz Gajos, Robert Więckiewicz, Łukasz Simlat – dawno nie było w polskim kinie filmu z tak mocną męską obsadą. Tak znakomitych aktorów udało się zebrać na planie „Konwoju” Macieja Żaka. Niestety ich obecność w tym przedsięwzięciu wydaje się być częścią akcji ratunkowej, dzięki której próbowano wykorzystać resztki potencjału, skrywającego się w tym projekcie.

Punkt wyjścia fabuły jest bardzo obiecujący. Czwórka konwojentów ma przetransportować szczególnie niebezpiecznego więźnia, któremu kończy się wyrok, do zakładu zamkniętego dla psychicznie chorych. W ciasnym wozie opancerzonym reżyser zamknął pięciu mężczyzn – milczącego osadzonego, zdeterminowanego raptusa, prawego studenta, zrównoważonego sprawiedliwego i moralnie rozchwianego deliryka. Od początku, z niewyjaśnionych do końca przyczyn, relacje między nimi są wyjątkowo napięte. Wydaje się, że wystarczy iskra, by doprowadzić stężony testosteron do wybuchu. Na sytuację zapalną oczywiście nie trzeba długo czekać. Choć Żak ustalając zasady bezwzględnej gry toczącej się między bohaterami, sięga po bardzo zgrane i stereotypowe chwyty, psychologiczny pojedynek między skazanymi na siebie postaciami mógłby stać się treścią udanego, gatunkowego, „męskiego” kina. Reżyser „Supermarketu” nie ma ambicji przepisywania na nowo zasad filmowych gatunków, nie zależy mu również na eksperymentowaniu ze zgranymi schematami, dlatego można wybaczyć, że korzysta z fabularnych klisz, wprowadzając nas do „męskiego” świata więziennych twardzieli. Niemniej można mieć uzasadnione wątpliwości, czy naprawdę muszą oni rzygać z przepicia, ćpać po kątach, nieustannie kląć i rzucać niedwuznacznymi dowcipami o płci przeciwnej, by wypaść na ekranie wystarczająco twardo? Ale zostawmy to, bo to jedna z mniej rzucających się w oczy wad tego przedsięwzięcia.

Przede wszystkim całość zbudowana jest na bardzo niepewnym fabularnym fundamencie. Opowiadana historia nie posiada zakorzenienia. Brakuje jej ekspozycji, która nakreśliłaby relacje między bohaterami, umiejscowiła ich w świecie przedstawionym i wyjaśniłaby motywacje poszczególnych postaci. Poczucie zdezorientowania w zasadach tej opowieści nie mija do samego końca. Podobnie jest z poczuciem braku rozeznania w źródłach wybuchłego konfliktu. Sprawny autor thrillera powinien odpowiednio dawkować nam wiedzę o przedstawionym świecie i bohaterach, podsycając w ten sposób ciekawość i budując napięcie. Żak natomiast za bardzo skupił się na tym, co tu i teraz dzieje się między postaciami, zapominając o ich przeszłości, którą starał się rekonstruować jedynie przy pomocy nieudolnie wmontowanych retrospekcji.

Film, którego akcja rozgrywa się na przestrzeni kilku godzin, w ograniczonej ilości lokacji, musi być oparty na precyzyjnych dialogach i bardzo dobrze zbudowanych postaciach. Producenci filmu najprawdopodobniej zdali sobie sprawę, że muszą maskować braki scenariusza, dlatego zostali zmuszeni do zaangażowania być może najlepszych w tym momencie męskich aktorów w kraju. Liczyli, że w ten sposób papierowe postacie otrzymają nieco głębi. Rozsądny plan niestety nie do końca się powiódł, bowiem bohaterowie nadal pozostali jednowymiarowi, ale przynajmniej udało się wyeksponować ich główne cechy charakterów. Niemniej brakuje im głębszej psychologicznej wiarygodność, przekonującej przeszłości, a przede wszystkim logicznej motywacji.

Bohater Gajosa wydaje się emanacją zła – przypominałby postać prokuratora Kostrzewy z „Układu zamkniętego”, gdyby był nieco bardziej zniuansowany. To on wydaje się głównym rozgrywającym, wprawiającym w ruch kostki domina. Patrząc z perspektywy scenariuszowej logiki jego osoba powinna być najmocniej osadzona w rzeczywistości przedstawionej, a wszystkie czyny jasno umotywowane. Jest natomiast zupełnie przeciwnie – naczelnik jest postacią najbardziej enigmatyczną i nieprzeniknioną. Robi rzeczy przedziwne i jednoznacznie moralnie obrzydliwe, które w żaden sposób fabularnie się nie bronią. Trudno dziwić się więc nakręcającej się spirali przemocy, gdy całością zawiaduje ktoś tak odrażający. Równie nieprzekonująca jest postać dowódcy konwoju, grana przez Więckiewicza, którego kreuje się na twardziela z zasadami – postać tragiczną, która w kluczowym momencie potrafi odnaleźć własne sumienie. Ale dzieje się to najprawdopodobniej za sprawą niewidzialnego Anioła Stróża, który każe mu nagle zmienić stronę barykady i stanąć po stronie sprawiedliwości.

Ostatecznie filmowi bohaterowie są zwyczajnie nieciekawi, bo ich zachowania są nieumotywowane i nieprzewidywalne. Wydają się być zaledwie szkicami pełnoprawnych postaci. Są jedynie pionkami, chaotycznie rozstawionymi przez reżysera na planszy wcześniej rozpisanej gry. Wydumana rozgrywka przypomina transmisję ustawionego meczu piłkarskiego, w którym każdy ma przypisaną rolę i udaje, że gra o wysoką stawkę. Biorący w niej udział gracze nie mają w sobie krzty życia – są jedynie charakterologicznymi typami, ustawionymi wobec siebie tak, by z góry było wiadomo, że muszą wejść w konflikt. Podobnie jest z kolejnymi zwrotami akcji. Nie wynikają one z pieczołowicie rozpisanej intrygi, lecz tylko i wyłącznie z tego, że prawy student jest wierny swoim zasadom, zdeterminowany raptus jest bezwzględny, a mefistofeliczny naczelnik nie ugnie się przed niczym.

Poprzedni film Żaka – „Supermarket” – choć miał swoje wady, potrafił kreować atmosferę matni, z której kolejni bohaterowie nie byli w stanie wydobyć się bez uszczerbku na sumieniu. Twórca chciał ten sam efekt osiągnąć w „Konwoju”. Tu również z ust kolejnych bohaterów można usłyszeć, że „jak tego nie zrobimy, to mamy przejebane”, albo: „mordy w kubeł, bo wszystkich nas wypieprzą” itp., itd. Niestety żaden z nich nie zadał sobie trudu, by wytłumaczyć widzom, dlatego ich sytuacja ma w sobie tyle tragizmu. W żadnym momencie nie ma się wrażenia, że sprawy faktycznie zaszły za daleko i nie da się ich odkręcić – choćby po to, by ratować własną skórę i honor.

W autorskim zamierzeniu najprawdopodobniej miała to być opowieść o zarażaniu się złem, amoku zemsty, męskiej bezwzględności, bezprawnym wycieraniu gęby takimi wartościami jak honor i braterstwo. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, to może dałoby się wydusić z tej opowieści krytyczny komentarz na temat dominacji męskiej kultury, marginalizowania kobiet, nadużywania władzy, która opiera się na sile i bezwzględności – patriarchalnego porządku społecznego, w którym wóda wzmaga działanie testosteronu. Jednak z planem nie poszło najwyraźniej nic, gdyż otrzymaliśmy chaotyczną historię o kilku nieprzyjemnych typkach, którzy zwyczajnie mają słabość do alkoholu i przemocy.