„Big Short” Adama McKaya stworzyło w Hollywood modę na drapieżne kino polityczne, bezwzględnie rozprawiające się z nieuczciwymi finansistami, demonicznymi politykami, rasowymi podziałami. „Gorący temat” jest jednym z takich właśnie filmów. Podobieństw do oscarowego przeboju McKaya jest więcej – musi być, bo za scenariusz filmu Jaya Roacha odpowiada scenarzysta „Big Short”, Charles Randolph. Krytyczna werwa jest ta sama, skłonność do przebijania „czwartej ściany” również, ale precyzja, kondensacja i pomysłowość już niekoniecznie.
„Gorący temat” jest filmem słusznym – bo słusznie rozprawia się z człowiekiem, który skrzywdził wiele kobiet i swoje wypaczone spojrzenie na płeć przeciwną przekładał na praktyki w kierowanej przez siebie telewizji Fox News. W jego stacji kobieta ma przede wszystkim pięknie wyglądać – bo telewizja to medium wizualne, jak powtarza – i nie przeszkadzać w poważnym rozmowom mężczyzn. Spódniczki mają być krótsze, twarze młodsze, a uśmiechy szersze. A usta najlepiej zamknięte, chyba że akurat służą męskiej przyjemności.
Problem z filmami słusznymi jest jednak zazwyczaj taki, że same są zadowolone ze swojej słuszności i nie zależy im, by być przy okazji ciekawymi, wciągającymi i oferującymi dobrze opowiedzianą historię. Tak jest właśnie w przypadku „Gorącego tematu”, któremu brakuje mocnej fabularnej struktury i konsekwentnie prowadzonej historii. Widać, że twórców bardziej interesuje temat, niż narracja. Zadowalają się tym, że każdy kolejny wątek coraz lepiej pokazuje niemoralność Ailesa i konsekwentnie prowadzi do jego upadku.
Do tego katartycznego finału prowadzą trzy ścieżki fabularne. Każda z nich reprezentowana jest przez inną bohaterkę, graną przez wybitną aktorkę. Lawina zarzutów pod kierunkiem Ailesa zaczyna się od wytoczenia mu procesu przez Gretchen Carlson – granej przez Nicole Kidman. Następnie dołącza do niej Megyn Kelly – w tej roli Charlize Theron. Czy wesprze je najmłodsza z nich – Kayla Pospisil (Margot Robbie) – jest jednym z ważniejszych pytań, jakie zadajemy sobie podczas seansu.
Najciekawszy wątek oferuje ten poświęcony Kelly, niepokornej dziennikarce, która potrafiła zadawać niewygodne pytania Donaldowi Trumpowi z ramienia Foxa, czyli stacji, którą Republikanie otwarcie wspierają. Tylko w tej ścieżce fabularnej mamy jakiekolwiek rozterki, wewnętrzne konflikty i bardziej pogłębiony namysł nad niełatwą sprawą – no bo Kayla również doświadczyła molestowania ze strony Ailesa, ale przez długie lata pracowała z nim w zgodzie i wiele mu zawdzięcza. W dwóch pozostałych wątkach wyrok na Ailesa można wydać już na samym początku.
„Gorący temat” to przede wszystkim znakomite kreacje aktorskie – nie tylko wymienionych aktorek, ale również Johna Lithgowa, który wcielił się w rolę despotycznego Ailesa. Ale to w sumie tyle, co można dobrego powiedzieć o tym filmie – może prócz wspomnianego wątku Megyn Kelly. Te trzy historie nie splatają się w żadną większą, intrygującą całość. Do takich samych wniosków można byłoby dojść śledząc losy jednej z tych trzech kobiet. Sprawa bowiem jest czysta i przejrzysta – brakuje jej moralnego ciężaru, rozterek i głębszej refleksji. Molestowanie jest naganne i karygodne – a tak jednoznacznie oceniane moralnie sprawy po prostu nie są dobrymi materiałami na film. Miała być bomba, a wyszedł kapiszon.
Komentarze (0)