Niewiele mamy na naszym gruncie takich filmów jak „Furia”, czyli pełnometrażowych dokumentów sportowych. A przecież rywalizacja, walka, pot i łzy to gotowy materiał na film. Z tego materiału skorzystał Krzysztof Kasior, który na dodatek miał w zanadrzu znakomitą bohaterkę – Aleksandrę Rolę, polską mistrzynią MMA.
Kasior towarzyszy bohaterce w domu, na treningach, podczas walk i na turniejach. Próbuje uchwycić jej codzienność i odświętność walk. To, wydawać by się mogło, dobry pomysł. W ten sposób w sposób kompletny można byłoby przecież poznać nietuzinkową osobę. I rzeczywiście, Aleksandra Rola daje z siebie wszystko. Na treningach wylewa siódme poty, walczy, zaciska zęby i nigdy się nie poddaje – jak urodzona wojowniczka. W domu już taka zacięta nie jest. Tam nie wszystko zależy od niej. Ojciec alkoholik, brat z licznymi problemami z prawem i własną psychiką – nie dają Aleksandrze wieść spokojnej egzystencji. Podobnie jest z jej życiem uczuciowym – też wydaje się w rozsypce. Dokumentalista chwyta to jakby mimochodem.
W pewnym momencie można poczuć, że dokumentalista chce powiedzieć za wiele, objąć całe życie bohaterki i nie bardzo wie, w jaką stronę ruszyć, jaką strukturę nadać tej opowieści. Materiał zaczyna mu się rozłazić. Dobrze, że w pewnym momencie wygrywa ostatecznie sport – wszystko dzięki Mistrzostwom Świata, do których przygotowuje się Aleksandra. To wydarzenie zarówno organizuje życie bohaterce, jak i narrację filmu. Dziwne więc, że Kasior nie w pełni wykorzystał to, co się podczas mistrzostw wydarzyło. Nie zdradzając szczegółów, może powiedzieć, że nieoczekiwana puenta wyjazdu do Stanów na turniej daje asumpt do nakręcenia filmu na temat rzadko podejmowany, a przecież fascynujący: rozczarowania, rezygnacji, porażki.
Dokumentalista jednak w ogóle za wiele sobie z tego epizodu w życiu bohaterki robi i wcale nie zamierza uczynić z niego domknięcia filmu. Jedzie z materiałem dalej, jakby liczył, że los się odmieni i nie będzie musiał kręcić dokumentu na tak niefotogeniczny temat. Można odnieść wrażenie, że jest on równie rozczarowany losem swojej bohaterki, co ona sama. Nie potrafi z jej porażki uczynić własnego zwycięstwa.
Mimo to, „Furia” to przykład kina, o które trzeba walczyć w polskim kinie. Nie tylko dlatego, że dokumenty to wciąż w dystrybucji rzadkość, ale przede wszystkim dlatego, że są to filmy wartościowe – szczególnie, gdy opowiadają o tak widowiskowych sprawach jak sport.
Komentarze (0)