Recenzja – „Fucking Bornholm”: Kobiety, które nienawidzą mężczyzn

Wyobraźcie sobie, że podglądacie wściekłą kłótnię nieznajomej pary. Podobnym doświadczeniem jest oglądanie „Fucking Bornholm” Anny Kazejak. Dreszcze zażenowania i wstydu, poczucie bycia nie na miejscu – właśnie te emocje pojawiają się podczas seansu. Na dodatek bohaterowie są zwyczajnie niesympatyczni, od początku też wiemy, gdzie leży ich wina. Naprawdę nie musimy oglądać całego filmu, by wiedzieć, jak to się skończy. Ale i tak najgorsze jest to, że twórczyni ewidentnie trzyma stronę jednej frakcji – choć ta wcale na to nie zasługuje.

Wkurzenie, irytacja, wzburzenie – to kolejny zestaw emocji, które towarzyszą seansowi. Wywołują je bohaterowie, którzy od początku do końca zachowują się całkowicie niepoważnie. Poza tym scenarzyści każą im co chwilę się ze sobą kłócić. O co? Najczęściej nie wiadomo. Zaczyna się od zwykłego nieporozumienia, a potem już idzie lawinowo – aż do wyciągnięcia najcięższych dział.

Kazejak ewidentnie celowała w gatunek kina, w którym drobnostka wywołuje całą serię konfliktów, a całość zamyka efektowana rzeź. Wzorem jest tu, nomen omen, film „Rzeź” Romana Polańskiego, który ma niemal identyczny punkt wyjścia. Tam również dwie pary muszą się skonfrontować ze sobą z powodu konfliktu dzieci. Z tą różnicą, że w „Fucking Bornholm” pary doskonale się znają. W ostatnim czasie w polskim kinie powstało kilka podobnych filmów, choćby „Teściowie” czy „Biały Potok”. Pierwszy z nich z równie słabym skutkiem, co „Fucking Bornholm”. Jak widać, jest to trudny rodzaj kina – wymaga niezwykle precyzyjnego scenariusza, perfekcyjnej reżyserii i wyśmienitych aktorów. Dobrze, że „Fucking Bornholm” miał chociaż ten ostatni element.

Rzecz dzieje się podczas majówki na tytułowej wyspie, na którą jadą dwie pary przyjaciół. Towarzyszą im dzieci, które rozpoczną pandemonium, ale zniszczeń dopełnią dorośli. Że sprawa pójdzie w złą stronę, wiadomo niemal od pierwszych sekund, kiedy to twórcy każdemu z uczestników tragikomedii przypisują zestaw cech, które nie zmienią się ani o jotę przez cały film. Hubert jest bierny, niedojrzały i nie rozumie, co się wokół niego dzieje. Jego żona, Maja, jest sfrustrowaną panią domu, która większość życia poświęciła mężowi i dzieciom. Dawid jest wyluzowany, ale tylko dlatego, by zaimponować swojej nowej partnerce. Natomiast ona, Nina, sporo młodsza od reszty, dystansuje się i szuka przede wszystkim dobrej zabawy.

Pierwszy konflikt, który wybucha między dziećmi, stawia w złym świecie przede wszystkim ojców, którzy nie potrafią sobie poradzić z krępującą sytuacją. Niby rozmawiają z chłopcami, ale nie daje to żadnego efektu. To sprawia, że wkroczyć mogą kobiety, szczególnie Maja, dla której dzieci to cały świat. I w sumie taki układ sił utrzymuje się do końca filmu. Mężczyźni są przedstawieni jako bierni, słabi, żyjący w swoim świecie. Kobiety natomiast jako aktywne, działające, rezolutne, a przede wszystkim – jako ofiary swoich mężczyzn-nieudaczników.

Scenariusz jest napisany pod ewidentną tezę, która brzmi w skrócie: mężczyźni są jak mali, niedojrzali chłopcy, których muszą znosić odpowiedzialne kobiety. Ale do czasu. Przyjdzie chwila na odwet! No i wyczekiwany moment pojawia się w postaci tego filmu – nie jest przypadkiem, że autorką historii i reżyserką jest właśnie kobieta, na dodatek kobieta, której stosunek do mężczyzn można nazwać mizoandrią. Nie byłoby nic złego w tym, by ukazać toksyczną męskość – robi się to ostatnio w kinie często i chętnie. To nawet chlubne i godne pochwały. Ale tylko wtedy, gdy ciosy są celne, a męskość faktycznie toksyczna. Natomiast w przypadku Huberta i Dawida nawet trudno znaleźć jakąś konkretną winę. Nie jest przecież nią fakt, że trudno im się rozmawia o delikatnych sprawach z dziećmi, że nie chcą wzniecać konfliktu, że chcą podczas majówki odpocząć i wyluzować się.

Niezrozumiała jest również kobieca solidarność autorki. Jeśli jest tu jakaś postać, z którą, według założenia twórców, powinniśmy sympatyzować, to jest nią Maja. Bo to ona poświęciła życie dla dzieci, bo mąż przestał się nią interesować, bo podczas wycieczki jej mężczyzna woli pogadać z kumplem niż nią, bo kobieta ma niezaspokojone pragnienia. I z tego powodu jej wolno więcej. Gdy jej męża przedstawia się jako perwersyjnego erotomana, bo zdarza mu się oglądać porno, ona może przeżyć przelotny romans i nie usłyszeć na ten temat złego słowa. Podobnie jest z Niną – ona może bezkarnie korzystać z Tindera i wozić ze sobą erotyczne gadżety, ale jej partnerowi nie może podobać się dziewczyna, z którą był dawno temu na studiach.

Sympatie autorów są ewidentnie rozłożone niesymetrycznie, co nie tylko irytuje, stawiając bez powodu w złym świetle reprezentantów tylko jednej płci, ale także sprawia, że farsowy konflikt wybrzmiewa pokracznie. W filmach typu „Biały Potok” czy „Rzeź” racje są zawsze rozłożone po równo, a obie strony z każdą sceną coraz bardziej się pogrążają. Tu dotyczy to tylko jednej płci.

Kolejnym wielkim problemem scenariusza jest fakt, że niektóre sprzeczki popychające fabułę do przodu, wybuchają zupełnie bez powodu. Gdy Nina rzuca, że „to najgorsza majówka ever” i zawija się z walizką na prom do Polski, to twórcy nawet nie pofatygowali się, by wyjaśnić jej zachowanie. Nie było literalnie ani jednego powodu, by tak postąpiła. Póki tam jest, sprawy nie idą jeszcze tak źle. Podglądanie poczynań bohaterów jest jak śledzenie ludzi, o których się nic nie wie. Nie znamy ich przeszłości, a i współcześnie zachowują się co najmniej enigmatycznie. Dlaczego Maja krzyczy w finale, że „ma dość czekania”? Dlaczego Dawid mówi, że myślał przez cały wyjazd o byłej żonie (a raczej – dlaczego w takim razie od niej odszedł)? Dlaczego jeden z synów kłamał, a drugi zachowywał się nieadekwatnie do swojego wieku? Nie wiadomo. Chyba tylko po to, by konflikty się piętrzyły, a mężczyźni wychodzili na baranów.

„Fucking Bornholm” to film niezwykle denerwujący, który po zakończonych seansie skłania do skierowania pod jego adresem równie niecenzuralnego słowa, jak to, które pojawia się w tytule. Cóż, przynajmniej z tym twórcy trafili.

Ocena: 4/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.