Recenzja – „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”: Na dobry początek

Świat znany z książek i filmów o Harrym Potterze ponownie atakuje, choć już bez swojego filara – tytułowego bohatera. Nastoletniego czarodzieja zastąpił legendarny poszukiwacz tytułowych fantastycznych zwierząt, czyli Newt Skamander. Czy uniwersum Harry’ego Pottera bez Harry’ego Pottera ma w ogóle sens i czy to przedsięwzięcie może się udać?

Jak najbardziej. Co więcej – próba zakończyła się sukcesem, choć nie wszystko poszło zgodnie z planem. J. K. Rowling pisząc scenariusz do „Fantastycznych zwierząt”, mocno zmieniła reguły budowania swoich opowieści. Książki o Harrym Potterze były skoncentrowane na tytułowym bohaterze – to jego przygody, traumy i doświadczenia napędzały akcję. W przypadku „Fantastycznych zwierząt” jest inaczej. Newt Skamander nie sprawdził się jako dominująca postać, również ze względu na grę Eddie’ego Redmayne’a, który coraz bardziej przypomina aktora, nieustannie wcielającego się w tę samą postać – nieco zagubionego w rzeczywistości nadwrażliwca, borykającego się z problemem z tożsamością. Chyba coś poszło nie tak, jeżeli każde pojawienie się głównego bohatera na ekranie skutkuje irytacją i zwiastuje nudę. Rację ma Newt, gdy sam o sobie mówi, że ma w sobie coś, co niesamowicie wkurza innych. Poza tym, jest postacią bez jakichkolwiek właściwości. Niewiele o nim wiemy, ale jego przeszłość nie intryguje. Jest niedookreślony, pozbawiony charyzmy, tajemnicy i ciekawych przymiotów charakteru, które zachęcałyby widzów do kibicowania tej postaci. Na szczęście scenarzystka uraczyła nas plejadą znacznie ciekawszych postaci, które wraz z Newtem stanowią coś na kształt grupy dzielnych Avengers, sprzeciwiających się siłom zła.

Koniecznie trzeba wspomnieć o kolejnej sporej wadzie pierwszej z zapowiedzianych pięciu części „Fantastycznych zwierząt”. Bardziej przypomina ona wstęp do większej historii niż niezależne opowiadanie. Davidowi Yatesowi więcej czasu zajęło wprowadzanie widzów w nowe obszary znanego świata, niż budowanie dramaturgii i zawiązywanie akcji. Rzecz krąży wokół postaci Gellerta Grindelwalda, znanego już z powieści o Harrym Potterze. Jego niecna działalność w Europie naruszyła równowagę między światem czarodziejów i ludzi. Echa wydarzeń na Starym Kontynencie daje się słyszeć również za Oceanem, gdzie mają miejsce niepokojące wydarzenia. Kolejne osoby zostają zaatakowane przez dziwną, czarną magmę, którą utożsamia się z obecnością zabronionych w Stanach Zjednoczonych fantastycznych zwierząt.

Co warte zaznaczenia – tego wszystkiego dowiadujemy się już we wstępie filmu, który w głównej mierze koncentruje się na czymś zupełnie innym, by jedynie na marginesach wprowadzać wątki, które najprawdopodobniej zostaną rozwinięte dopiero w kolejnych częściach. Główna akcja koncentruje się na Skamanderze, który przyjeżdża do Stanów, by wypuścić na wolność jedno ze znalezionych w Egipcie zwierząt. Nieopatrznie gubi magiczną walizkę pełną fantastycznych stworzeń, które przez przypadek zostają wypuszczone na ulice Nowego Jorku przez mugola o swojsko brzmiącym nazwisku Kowalski. Trudno nie odnieść wrażenia, że postać Newta i jego powód przybycia do Ameryki są tylko pretekstami, by móc z deszczowej Anglii przenieść się do industrializującego się Nowego Jorku. Widocznie z jakichś przyczyn, stawiam na te komercyjne, twórcom wydało się atrakcyjne osadzenie akcji właśnie po drugiej stronie Oceanu. Jednak fabuła „Fantastycznych zwierząt” w żadnym razie tego wyboru nie uzasadnia.

Tyle narzekania. Przede wszystkim pełnym sukcesem zakończyła się operacja adaptacji znanego uniwersum do realiów Stanów Zjednoczonych lat dwudziestych – bez względu na motywacje, które stały za wyborem akurat tego miejsca. Rowling znakomicie wplotła charakterystyczne kulturowe figury, znane zarówno z popkultury, jak i historii USA, w świat przepojony magią. Ważną rolę do odegrania, najprawdopodobniej w całej serii, ma parareligijny, purytański ruch „Drugich salemian”, którego członkowie nawiązują do tradycji polowania na wiedźmy z Salem. Ich symbolem jest złamana różdżka, a celem walka z czarodziejami. Drugim ważnym aspektem ukazanej rzeczywistości jest kontekst amerykańskiej polityki. W ten sposób Rowling znakomicie wydobyła związek swoich powieści z historią i rozprawianiem się z dwudziestowiecznymi ideologiami.

Wielką wartością „Fantastycznych zwierząt” jest również siła wyobraźni, która towarzyszyła Rowling i pozostałym twórcom podczas projektowania tego całkowicie nowego świata. Ewidentnie pierwsza część serii ma za zadanie wprowadzić widzów w rzeczywistość, w której panują inne zasady niż te, znane z opowieści o Potterze. Choć tytułowe zwierzęta nie odgrywają większej roli w fabule, to dodają filmowi uroku, humoru, fantazji, a przy okazji dynamizują akcję. Podobną rolę miał do odegrania wspomniany Kowalski – korpulentny mugol, marzący o otwarciu piekarni, który przypadkiem zostaje wciągnięty, podobnie jak widzowie, w świat magii. Jego wyrazista postać przesłania niemrawego Newta i całkowicie kradnie mu show. W ogóle konstrukcja postaci jest sporym problemem tego filmu. Jedynie kilku bohaterów, i to wcale nie z pierwszego szeregu, posiada w sobie cokolwiek, co jest w stanie nas zaintrygować. Widać, że więcej pracy twórcy włożyli w projektowanie nowej rzeczywistości i rozpisywanie zasad funkcjonowania serii, niż konstrukcję fabuły i postaci.

W odróżnieniu od filmów o Harrym Potterze, „Fantastyczne zwierzęta” nie są adaptacją książki – co da się odczuć i co działa na ich korzyść. Przez to historia jest bardziej spójna, mniej w niej scenariuszowych dziur, spowodowanych eliminacją czy przerabianiem niektórych książkowych wątków. Czuć większą swobodę w kreowaniu intrygi, a wspominana już chybotliwość fabularnej konstrukcji „Fantastycznych zwierząt” wcale nie przeszkadza w seansie. Rzeczywiście, film cierpi na scenariuszowe problemy, trochę za dużo w nich wątków grających rolę alibi, ale w żaden sposób nie zabiera to satysfakcji z projekcji. Źródłem przyjemności jest ekspresja wyobraźni, śledzenie nowych fabularnych ścieżek i chłonięcie atmosfery, która przypomina późniejsze, mroczniejsze części filmów o Harrym Potterze. Momentami, podobnie zresztą jak w starej serii, Yates sięga po wątki rodem z horroru i skutecznie posługuje się nimi w celu podbijania napięcia.

„Fantastyczne zwierzęta” posiadają wszystkie wady i zalety filmu, który ma zainaugurować większą serię. Na szczęście dysponuje tym, za co lubi się adaptacje tekstów Rowling – fantazję, humor, wyobraźnię i odpowiednią dawkę mroku. Nowy film Yatesa może niektórym fanom filmów o Potterze przypaść do gustu nawet bardziej niż ostatnie części sagi o nastoletnim czarodzieju, które nie grzeszyły inwencją. Tu wszystko skrzy się kreatywnością, a tego oczekuje się od dobrego kina fantasy.