Recenzja – „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”: Air Show

Film rozpoczynają i kończą tablice informujące o dokonaniach dzielnych polskich lotników – skali ich osiągnięć, wagi bohaterstwa, heroizmu i talentu. I właściwie cały „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” Denisa Delicia mógłby się ograniczyć do tych dwóch czarnych plansz z napisami. Reszta bowiem niczego więcej nie wnosi, a wręcz zamienia opowieść o członkach Dywizjonu 303 w serię nieskładnych, groteskowych i ostatecznie nieistotnych historyjek.

Nie ma co się dziwić dystrybutorom filmu Delicia, którzy opatrzyli plakat sławnym już „Nie pomyl filmu”. Faktycznie, „Dywizjon 303” jest łudząco podobny do „303. Bitwa o Anglię”. Fabuły mają niemal identyczną strukturę, dokładnie tych samych bohaterów, podobnie prowadzoną narrację, a nawet analogiczne sceny. Siłą rzeczy oglądając polską wersję, nieustannie porównuje się oba przedsięwzięcia. Które wypadło lepiej? Trudno powiedzieć, najsprawiedliwiej byłoby ogłosić remis, powiedzmy 1:1 po dwóch golach samobójczych. Niełatwo bowiem mówić o tym, co się udało, znacznie prościej jest wskazać te elementy obu filmów, które wypadły gorzej niż u „przeciwnika”.

„303. Bitwa o Anglię” strzeliła sobie samobója przede wszystkim scenami lotniczymi, czyli, było, nie było, kluczowymi w filmie o bitwie o Anglię. W wersji polskiej natomiast podniebne dokonania Polaków to jedyne sceny, które ogląda się bez poczucia zażenowania. Faktycznie można uwierzyć, że twórcy zaangażowali do zdjęć historyczne maszyny, które dla potrzeb filmu poderwali do lotu. Sceny nie wyglądają przy tym, jakby w całości zostały nakręcone w studio, zanadto nie rażą nawet słabe cyfrowe efekty specjalne, bo są znacznie lepiej wkomponowane w materiał nakręcony. Ale efektowność podniebnych scen bierze się w pierwszej kolejności z czegoś innego – z dobrej pracy kamery, która dynamizuje akcję, pozwalając widzom wejść między krzyżowy ogień Hurricane’ów i Messerschimittów.

Więc jeżeli do dwóch tablic z początku i końca dodać jeszcze sceny podniebnych walk, wyszedłby może nawet całkiem przyzwoity film. Ale niestety musiało się przecież znaleźć jeszcze coś „pomiędzy”. Twórcy pewnie też woleliby już niczego tam nie wciskać. Ewidentnie bowiem nie wiedzieli, czy kręcą film kumpelski, o grupie przyjaciół, którzy przeżywają wspólnie niesamowite, podniebne przygody, czy romans, o polskim lotniku, który zakochuje się w Brytyjce, czy może podniosły film wojenny, wygrany na narodowej dumie i bohaterstwie. Ostatecznie wszystkie te pomysły nieskładnie ze sobą połączyli, tworząc fabularny galimatias. Na końcu nie wiadomo, o czym na dobrą sprawę film opowiada, no bo że o odważnych lotnikach – to już wiedzieliśmy z tablicy otwierającej. Wątek miłosny jest ledwo zarysowany, niemieccy lotnicy nie stanowią żadnego zagrożenia, a Brytyjczycy szybko przełamują nieufność. Brakuje przede wszystkim  dramaturgii – nie niesie jej ani wątek konfliktu polskich lotników z brytyjskim dowództwem, ani podniebne pojedynki, a tym bardziej sercowe podboje młodych Polaków. Na każdym froncie idzie im po prostu zbyt dobrze – twórcy tak bardzo skupili się na tym, by pokazać, jak byli wspaniali, że zapomnieli o podstawowych elementach narracji. Brakuje składnej, satysfakcjonującej historii z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. Zamiast tego otrzymaliśmy konglomerat wątków, które nie łączą się w ciekawy obraz członków tytułowego dywizjonu.

Można byłoby długo pastwić się nad scenariuszem – drewnianymi i nic nie wnoszącymi dialogami, kompletnie bezpłciowymi bohaterami, niepotrzebnymi retrospekcjami i brakiem jakiejkolwiek fabularnej ciężkości – podobnie jak nad nachalną i koniunkturalną bogoojczyźnianą otoczką, która ni ziębi, ni grzeje, bo wygląda na doczepioną na siłę i to w ostatnim momencie. Wystarczy powiedzieć, że całość jest jednym, wielki, filmowym nieporozumieniem. A przecież film Delicia miał potencjał na epickie, ważne, wciągające kino wojenne. Tym większe rozczarowanie, że ostatecznie nie oferuje nic poza nawiązaniem do ważnej karty z historii Polski i kilkoma niezłymi podniebnymi akrobacjami. Ktoś tu ewidentnie zapomniał, że film to nie jest air show – że wymaga bohaterów, akcji, dramaturgii, no i przede wszystkim choćby odrobiny narracyjnej konsekwencji.

Ocena: 3/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.