Dokument Maite Alberdi pełen jest zwrotów akcji, choć niekoniecznie takich, jakich można byłoby się spodziewać po kinie szpiegowskim. A „Śledztwo w domu spokojnej starości” filmem szpiegowskim jest, choć również nie najbardziej konwencjonalnym. No bo jakże mógłby takim być film o osiemdziesięciolatku, który zostaje zwerbowany przez detektywa, by rozwikłał tajemniczą sprawę w domu spokojnej starości,
Pierwsza zaskoczenie przychodzi wraz z pojawieniem się głównego bohatera – ponad osiemdziesięcioletnim mężczyźnie, który zostaje wciągnięty w detektywistyczną intrygę. Zostaje zatrudniony, by zamieszkać przez trzy miesiące w domu opieki i sprawdzić, jak personel traktuje podopiecznych, szczególnie jedną z nich – matkę klientki. Prawdziwy detektyw – Romulo – uczy staruszka inwigilacji, daje mu okulary z funkcją nagrywania i aparat w długopisie, ale przeszkolenie muszą zacząć od obsługi smartfona. Nowe technologie to nie jest najmocniejsza strona głównego bohatera.
Potem jest jeszcze bardziej intrygująco. Mężczyzna zapoznaje się z innymi pensjonariuszami, tropi zachowanie personelu i obserwuje matkę klientki. Alberdi nie trzyma się jednak kurczowo konwencji, porzuca ją na rzecz obserwacji, wsłuchiwania się w rozmowy staruszków, podpatrywania ich życia, poznawania ich sekretów. Nie udałoby się to, gdyby nie główny bohater, który jest tak miły i rozczulający, że każdy mieszkaniec domu opieki od razu się przed nim otwiera, a niekiedy nawet zakochuje. Jego ciepło i troska zastępują czujność i obserwację. Film z kina szpiegowskiego zamienia się w empatyczną opowieść o smutkach starości – samotności, niedołęstwie, życiu przeszłością.
I w tym tkwi największy zwrot akcji „Śledztwa…”. Główny bohater, jak na zawodowego agenta przystało, brawurowo rozwiązuje sprawę, ale jego wnioski niekoniecznie muszą spodobać się klientce. Okazuje się bowiem, że potrzeba prawdziwego dochodzenia i wykwalifikowanego detektywa, by odkryć to, co powinno być najbardziej oczywiste.
Komentarze (0)