Recenzja – „Botoks”: To my, Polacy

Artykuł wyróżniony w XXII edycji Konkursu im. Krzysztofa Mętraka

„Botoks” Patryka Vegi nie jest żadną aberracją, ani dziwactwem, które nagle wyskoczyło, niczym diabeł z pudełka, z samego środka naszej kinematografii. Wręcz przeciwnie – jest trafną odpowiedzią na potrzebny społeczeństwa, lustrem, które niezwykle wiernie odbija nasz zbiorowy obraz. Vega doskonale rozumie polskiego widza i wie o nim coś, czego inni rodzimi twórcy, jak przed laty Andrzej Wajda, nawet nie chcieliby się domyślać. Gdy za kilka dziesięcioleci historyk będzie szukał najwierniejszego dokumentu zaświadczającego o polskiej kulturze drugiej dekady XXI wieku, powinien sięgnąć właśnie po najnowszy film Vegi.

Prawda z tabloidu

Zarzucanie autorowi „Botoksu”, że tworzy nieprawdopodobnych bohaterów, kumuluje okropności, nie trzyma się zasad budowania narracji, operuje nieuzasadnionymi skrajnościami i tworzy kompletnie wypaczony, niewiarygodny obraz polskiej rzeczywistości ma taki sam sens, jak karcenie Tarantino za opowiadanie zmyślonych historii zanurzonych w kinematograficznej wyobraźni klasy B. Reżyser „Botoksu” wypracował swój własny, co prawda pokraczny, groteskowy, kiczowaty i wulgarny, ale jednak autorski styl, który może razić wrażliwców i ludzi o wyrafinowanym filmowym guście. Ale nie może być przypadku w tym, że trafia on do tak szerokich rzesz kinomanów, którzy są w stanie chodzić na jego filmy nawet dwa razy do roku. Jedną ze składowych jego stylu jest przekonywanie widzów, że to, co oglądają, to „najprawdziwsza prawda”, bo przecież wszystko zostało oparte na „autentycznych wydarzeniach”. Vega przekonywał o tym już przy „Pitbullach” i zrobił to również, kręcąc „Botoks”. Można przypuszczać, że posługiwałby się taką samą retoryką, gdyby nakręcił film o mafii sadowników czy branży księgarskiej.

Bo niczym nie ryzykuje. Przecież gdzieś, kiedyś, jakieś podobne wydarzenia mogły mieć miejsce – ostatecznie nie nakręcił dokumentu, prawda? Licentia poetica i tak dalej – nie takie rzeczy się na świecie dzieją i jestem przekonany, że faktycznie mają miejsce. Natomiast konsekwentne utrzymywanie i uparte przekonywanie, że to wszystko samiuśka prawda jak bum cyk, cyk dodaje jedynie temu przedsięwzięciu w oczach zwolenników pikanterii i wagi. Vega wykorzystuje dokładnie tę samą strategię, co tabloidy. Kto sprawdzi, czy opisany w brukowcu facet faktycznie nie spał, bo trzymał kredens, a liście kapusty powiększają piersi? Wszyscy niby wiedzą, że to wszystko bujdy i rozrywka budowana na taniej sensacji, ale przecież „Fakt” wciąż jest najlepiej sprzedającym się dziennikiem.

Piękno, Dobro i Prawda

„Botoks” jest nie tylko przykładem tabloidyzacji kina, ale również wykorzystania strategii cynicznego rozsiewania fake newsów. Mechanizm jest ten sam: głosimy pewną kontrowersyjną tezę – najlepiej tonem nieznoszącym sprzeciwu – i patrzymy, co się wydarzy. Z czasem to, co powiedzieliśmy, zaczyna żyć własnym życiem i nawet największe kłamstwo staje się półprawdą. Ważne ostatecznie, że mój głos w dyskusji jest słyszalny i wywołuje reakcje. A czy mówimy o uchodźcach, aborcji czy służbie zdrowia – to nieistotne. Ważne, że ziarno sensacji zostało zasiane – każdy zebrany głos oburzenia tylko wspiera stworzoną tezę, bo uprawomocnia ją w dyskursie publicznym, dając rację bytu.

W ten sposób skonstruowana narracja staje się polityczną a jednocześnie maskuje swój arbitralny status. Jest polityczna, bo stawiane dyskusyjne tezy na temat rzeczywistości nie są zbudowane na aksjomatach, więc mogą zostać podważone i oskarżone o ideologiczność. Jednak równocześnie jest budowana w taki sposób, by rościć sobie prawo do bycia niepodważalną prawdą, która ma funkcję wykluczającą – bo kto się nie zgadza z tym, co mówię, jest Innym, Wrogiem i to opłaconym przez Obcych, którzy zrobią wszystko, by zniszczyć to, co reprezentujemy, czyli oczywiście Piękno, Dobro i Prawdę. Właśnie – Prawdę! W tym kontekście uparte przekonywanie, że film ma solidne oparcie w faktach, jest kluczowe, bo uprawomocnia zabrany głos w dyskusji. Dlatego wcale nie dziwi głośny wpis Vegi, umieszczony na fanpage’u filmu, w którym starcie nieprzychylnych krytyków z widownią tłumnie popierającą film kupionymi biletami przyrównał do walki Jasności z Ciemnością. Więcej: wykorzystana retoryka jest logiczną konsekwencją przyjętej strategii, która ma swoje źródła w populizmie, polaryzacji społeczeństwa i tabloidyzacji kultury.

Chirurgiczna precyzja

Nietrafione są również zarzuty o brak przejrzystej narracji, pretekstowej fabule czy papierowych bohaterach. Nie dlatego, że film jest pozbawiony tych konstrukcyjnych błędów. Dlatego są one nietrafione, gdyż trudno mieć o nie pretensje. Vega bowiem od samego początku nie zamierzał opowiadać żadnej spójnej historii, protagonistów równie dobrze mogłoby nie być, a najchętniej budowałby narrację w oparciu o króciutkie, anegdotyczne scenki – niczym z popularnych kabaretów. W tej fragmentaryczności jest metoda – ma ona za zadanie maksymalizację wrażeń, unikanie niepotrzebnych scen, które miałyby budować psychologię bohaterów, uprawdopodabniać pokazywane wydarzenia czy składać się na spójną opowieść. To wszystko Vedze jest zwyczajnie niepotrzebne, a wręcz mogłoby spowodować, że film robiłby znacznie mniejsze wrażenie na widzach rządnych przede wszystkim sensacji i silnych bodźców: kontrowersji, dosadności, seksu i wulgaryzmów.

Trudno również zarzucić Vedze chaotyczność i nierozważność. Przeciwnie: jego kolejne filmy są niezwykle przemyślane i precyzyjne, trafiają bowiem do jasno sprecyzowanej widowni. Mówią jej językiem, opowiadają o tym, o czym chce ona słuchać i uderzają w odpowiedni ton. To naprawdę nie przypadek, że publiczność wali na te filmy drzwiami i oknami – to nie kwestia znanych twarzy, ani nawet nazwiska Vegi. To raczej sposób prowadzenia dyskursu i mówienia tego, czego widownia chce słuchać – trudno o lepszy przykład kinematograficznego populizmu, którego od Vegi mógłby się uczyć niejeden polityk. To kino złożone z łatwych prawd, jasno tłumaczące rzeczywistość, stawiające widza w pozycji ofiary gry szemranej „elity”, która zrobi wszystko, by ciebie maluczki człowieku zdusić, zdeptać i oszukać. Vega daje iluzję rozbicia układu, ośmieszenia establishmentu, na moment przekazuje w ręce ludu władzę nad panami – w tym sensie jest wykwitem kultury karnawału, ale, tak samo jak ona, ostatecznie w przewrotny sposób umacnia pozornie burzone hierarchie. Daje widzom ersatz pocieszenia i chwilowe poczucie tryumfu, ponieważ wprost wskazuje na patologie, których się domyślamy, ale nie jesteśmy na co dzień w stanie udowodnić. Twórca „Botoksu” robi to za nas, jasno pokazując, że wszyscy jesteśmy manipulowani przez koncerny farmaceutyczne, chciwych, leniwych i niekompetentnych lekarzy, feministki, „lewaków” i „ideologię gender” – jednostki, czyli my, nie mają na nic żadnego wpływu, a za naszą złą sytuację winni są tylko i wyłączenie Inni. Co z tego, że robi to z subtelnością autorów odzieży patriotycznej – chodzi przecież o to, by wszystko było jasne i czytelne, tu nie ma miejsca na jakiekolwiek niedomówienia i etyczne wątpliwości. Jak się nie podoba, to won z kina!

Retoryka, estetyka, polityka

Nie chciałbym wskazywać na partyjne barwy, w jakie przyobleka się Vega, budując swój filmowy przekaz. Ale są on tak jasne, że nie potrzebują dodatkowej wykładni. W końcu autor sięga po to wszystko, co najbardziej popularne w zakresie retoryki, estetyki, tematyki, więc również i polityki. Jestem więcej niż pewien, że jak tylko zmieni się w Polsce władza, będzie potrafił zrobić film, wykorzystujące całkowicie inną polityczną narrację. Wystarczy choćby spojrzeć na jego wcześniejsze dokonania – na przykład „Last minute”, które było skierowane do dorabiającej się i aspirującej klasy średniej. Nie bez powodu tym razem główna bohaterka wywodzi się z klasy niższej i dokonuje gigantycznego awansu społecznego – i co z tego, że udaje jej się to osiągnąć oszukując, handlując własnym ciałem i godnością. Vega uprawomocnia tę strategię pięcia się po drabinie społecznej, bo przecież ostatecznie bohaterka potrafi przechytrzyć „grube ryby” i uszczknąć coś dla siebie z tego ogromnego tortu, upieczonego za brudne pieniądze. Liczy się więc spryt, cwaność i pewność siebie – koszty moralne nie mają żadnego znaczenia. I chyba właśnie to w „Botoksie” jest najbardziej przerażające. Vega manipulując, sięgając po półprawdy, kłamstwa i domysły, upoważnia swoich bohaterów do tego samego – liczy się przecież demaskacja „systemu”, wyśmianie „elit” i przekonanie wszystkich, że to my reprezentujemy Jasność w tej współczesnej wersji manichejskiej potyczki.

***

Nie narzekajmy więc na „Botoks”, lecz na populistyczną politykę, fake newsy, brukowce, wulgaryzację dyskursu medialnego, pogłębiające się podziały społeczne, radykalizację metod prowadzenia polityki, rozprzestrzenianie się zwolenników ruchu antyszczepionkowców, entuzjastów teorii płaskiej Ziemi i inne groźne, niepokojące i szkodliwe zjawiska w kulturze. Nie narzekajmy na „Botoks”, lecz na współczesną Polskę i doskonale znaną rzeczywistość – bo film Vegi jest jej idealnym wykwitem, dziełem, które być może w najlepszy sposób charakteryzuje obecne nastroje w naszym społeczeństwie.

Ocena: 2/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.