Recenzja – „Alcarras”

„Alcarras” to kino rozgrzane słońcem i pachnące brzoskwiniami. Po seansie pozostawia jednak cierpki posmak. To przykład filmu, w którym można się rozgościć, poczuć na własnej skórze, przez dwie godziny przenieść się do innego świata i czuć go wraz z bohaterami. Jednocześnie to dzieło, które uwiera – stawia gorzką diagnozę na temat współczesności.

Opowiada o końcu pewnego świata, upadku rodzinnego majątku, niemal o wygnaniu z raju. Dlatego Simon tak bardzo podkreśla sensualność, cielesność doświadczenia, a przewodnikami po tym świecie czyni między innymi dzieci, które odczuwają mocniej, intensywniej. Kilkuletnia dziewczynka i jej kuzyni bliźniacy czynią sobie okoliczną ziemie poddaną. Ich ulubionym miejscem spotkań jest stary garbus, ale granice świata wyznacza kres plantacji brzoskwiń, którą ich rodzina uprawia od pokoleń. Sielanka beztroski, dzieciństwa, niewinności zostaje jednak brutalnie zakłócona.

Simon opowiada o dzieciach, słońcu, brzoskwiniach, figach i pomidorach tylko po to, by pokazać skalę upadku. Do tego boskiego ogrodu wdziera się bowiem wąż, który kusi pieniędzmi, ale zabiera to, co ukochane. Tym szatanem jest kapitalizm, choć ma twarz sąsiada, który nie ma zamiaru respektować starych słownych umów dziadków i zamierza odebrać ziemię, na której bohaterowie pracują od lat. Brzoskwiniowy gaj ma zostać wycięty w pień, bo znacznie bardziej dochodowy jest interes z panelami słonecznymi.

Ale to nie jedyny wymiar kapitalizmu, który objawia się w filmie. On od lat drenuje rolników – nie tylko przecież w Hiszpanii. Lokalni gospodarze postanawiają się zorganizować i sprzeciwić dystrybutorskim gigantom, którzy zaniżają ceny skupów, proponując zapłatę, która nawet nie rekompensuje poniesionych nakładów. Simona nie idzie jednak w stronę kina interwencyjnego, raczej pokazuje stan przed apokalipsą. Koncentruje się na rodzinie, która znajduje się w stanie zagrożenia. Jest w tym ciepło, sensualizm, ale również realizm – nie chodzi o obnażanie mechanizmów ekonomicznych, one zdają się oczywiste, najważniejsi są przecież ludzie, ludzie, którym nagle grunt ucieka spod nóg. I to całkiem dosłownie.

Ocena: 7/10