Recenzja – „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”: Być jak Tomek Komenda

Tą sprawą żyła cała Polska. Gdy Tomek Komenda wychodził na wolność po niesprawiedliwie odsiedzianych w więzieniu 18 latach, jego kroki śledziły kamery wszystkich stacji. Zaledwie 2 lata później mamy na ekranach film, który to wszystko pokazuje. Nie ma w nim więc ani zaskoczenia, ani zagadki, ani niepodziewanych zwrotów akcji. Mimo to łapie za gardło i nie chce puścić długo po seansie.

Twórcy musieli wymyślić sposób, by przyszpilić uwagę widzów, mimo że ci doskonale znali zakończenie tej historii. Dlatego nie budują napięcia na zwieńczeniu gehenny Komendy. W ogóle na dalszy plan schodzi rozwój wydarzeń związanych z uniewinnieniem bohatera. W zamian twórcy skupili się na czymś zupełnie innym – budowaniu poczucia współodczuwania z ciemiężonym bohaterem.

Dlatego tak wiele miejsca twórcy poświęcili więziennemu życiu Komendy – jego zaszczuciu, przemocy fizycznej, strachu. Ale chyba jeszcze ważniejsze były te momenty, gdy mógł odetchnąć, doświadczając krótkich chwil wolności. Być może najlepszą sceną w filmie, a emocjonalnie jedną z najbardziej znaczących, jest ta, gdy Komenda jedzie samochodem przez Wrocław – pierwszy raz od kilkunastu lat. Na jego twarzy maluje się jednocześnie zaskoczenie i wzruszenie, gdy widzi, jak bardzo pod jego nieobecność zmieniło się miasto. Bez słów, jedynie dzięki niezwykle sugestywnej mimice, w tej jednej scenie mogliśmy poczuć cały dramat bohatera. Mogliśmy doświadczyć, jak to jest przesiedzieć w zamknięciu 18 lat życia.

Ten moment filmu znakomicie rymuje się z innym, z finału. Gdy Komenda po długich latach nieobecności wchodzi do domu, okazuje się, że nic się w nim nie zmieniło. Na podłodze leży ta sama wykładzina, a w niezmienionym salonie stoi ten sam stół. To być może szczegół, ale niezwykle ważny – pokazuje społeczne usytuowanie portretowanej rodziny, które zaważyło na dramacie mężczyzny. Dla niektórych ludzi przez niemal 20 ostatnich lat nic się nie zmieniło – nie skorzystali oni na rozwoju gospodarczym, nie zauważyli wstąpienia do Unii, w żaden sposób się nie dorobili. Takich osób nie stać na dobrego adwokata, który odpowiednio zweryfikuje dowody i nie pozwoli zaszczuć swojego klienta pod dyktando policji. Taki podejrzany był wymarzoną ofiarą dla skorumpowanego wymiaru sprawiedliwości.

Szkoda, że twórcy nie rozwinęli tego tropu, choć nieustannie pojawia się on gdzieś na antypodach narracji. Gdyby znalazł się w centrum, dobitniej wybrzmiałby społeczny i krytyczny potencjał filmu. Twórcy jednak najprawdopodobniej nie chcieli iść w tę stronę. W ogóle wątek nieprawidłowości w dochodzeniu nie znajduje się w najbardziej wyeksponowanym miejscu filmu. Na pierwszy plan wychodzi za to doświadczenie Komendy – dlatego otrzymujemy raczej mocną i emocjonalna historię osobistego dramatu, a nie film bezpardonowo oskarżający system sprawiedliwości. A szkoda.

Niemniej, film osiąga swoje cele i to z nadwyżką. Historia ma swoje tempo, regulowane kontrolowanymi i logicznie poprowadzonymi przeskokami w czasie. Są one tworzone tak, by film dzielił się na dwie, wyraźnie odseparowane części. Pierwsza część poświęcona jest zatrzymaniu i odsiadce Komendy, a druga próbie jego uniewinnienia. W ten sposób otrzymujemy niemal dwa różne filmy – dramat więzienny i kryminał.

Ani sposób prowadzenia narracji, ani konstrukcja fabuły nie mają jednak takiego znaczenia jak realizm – przede wszystkim emocji bohaterów. Nie udałoby się tego osiągnąć, gdyby nie Piotr Trojan w wybitnej głównej roli, która zdefiniuje tego młodego i niezwykle uzdolnionego aktora na długie lata. Potrafił, przede wszystkim, oddać na ekranie niezwykle silne emocje – rozpacz, strach, bezradność, ale też radość – w pełni wiarygodnie i bez popadania w karykaturę. Dzięki jego kreacji wierzymy we wszystko, czego doświadczył Komenda – i właśnie dlatego tak bardzo jego historia nas porusza. Bez roli Trojana film by się nie udał – to pewne.

Ważne są również inne aspekty realizmu – sposób oddania przestrzeni więzienia, współwięźniów, tamtejszych zwyczajów. Momentami można odnieść wrażenie, że ogląda się dokument z życia pod celą. To również nie jest bez znaczenia dla emocjonalnej warstwy filmu – patrząc na twarze więźniów, słuchając ich mowy i widząc ich nastawienie można odczuć wręcz namacalną grozę. Przecież każdy z nas mógł znaleźć się na miejscu Komendy.

Film ma również słabsze strony – można było lepiej poprowadzić kwestię nowego śledztwa, lepiej wydobyć nieprawidłowości, sprawniej przedstawić dochodzenie i proces. Ostatecznie nie ma to jednak większego znaczenia, bo film działa przede wszystkim na emocje i jest zrealizowany niezwykle sprawnie – nawet jak na wysokie standardy nowego polskiego kina. Widać, że debiutujący Jan Holoubek znakomicie czuje się w potoczystych, dobrze opowiedzianych historiach, w których liczy się jasność i zaangażowanie. To znaczy, że mamy na polskim gruncie twórcę, który pewnie jeszcze nieraz wciągnie nas w sam środek jakiejś wstrząsającej opowieści.

Ocena: 7/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.