Ranking filmów konkursowych 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych

Niektórzy mówią, że to najsłabsza edycja od lat. Inni w ogóle nie mówią o poziomie artystycznym filmów, bo ich uwagę zaprzątnęły sprawy organizacyjne, kolejne skandale i polityczne zamieszanie wybuchłe wokół gdyńskiej imprezy. I być może rację mają ci, którzy narzekają na poziom artystyczny, ale to nie znaczy, że w tym roku nie było kilku naprawdę dobrych filmów i paru tytułów, które potrafiły pozytywnie zaskoczyć. Tradycyjnie, wszystkie obejrzane w tym roku w Gdyni filmy (czyli prócz „Solid Gold”, które nie potrafiło się zdecydować, czy chce być w konkursie), uszeregowałem w ranking – od najlepszego do najsłabszego.

1. Boże Ciało, reż. Jan Komasa

W czasach, gdy z jednej strony w filmach o polskiej prowincji Kościół i religijność przedstawiane są jako instytucje tylko opresyjne, a z drugiej kino chrześcijańskie kojarzone jest z takimi filmami jak „Zerwany kłos”, „Boże Ciało” Jana Komasy nie miało prawa powstać. Idzie bowiem całkowicie w poprzek tych tendencji – podchodzi do chrześcijaństwa w sposób krytyczny, wręcz reformatorski, ale również widzi w nim ogromną wartość moralną i społeczną. „Boże Ciało” to wspaniałe filmowe rekolekcje, mające siłę nawracania, nawet jeżeli tylko na dobre kino. Czytaj dalej.

2. Supernova, reż. Bartosz Kruhlik

Film Bartosza Kruhlika jest drugim, który powstał w ramach programu „60 minut”. W zamierzeniu powstające tam filmy powinny trwać nie więcej niż godzinę. W zamierzeniu, bo po zarówno „Supernova”, jak i „Eastern” są pełnoprawnymi filmami kinowymi. I bardzo dobrze. Ale po koncepcji fabularnej filmu Kruhlika widać, że była krojona do wymagań krótszej formy. Jednak ostatecznie pomysł rozrósł się niczym po wybuchu tytułowej supernovej – do rozmiaru malutkiego wszechświata. Czytaj dalej.

3. Mowa ptaków, reż. Xawery Żuławski

Film Żuławskiego jest jak kolorowe, rozwrzeszczane ptactwo, w którego świergocie da się usłyszeć rozmowę: z literaturą, kinem, historią i współczesnością Polski, w końcu: ojca z synem. Mieszają się głosy: niski, bezczelnie sięgający do popkultury, z wysokim, pełnym erudycyjnych zapożyczeń z kanonu. Jest i proza, i poezja.  Jest głośno i donośnie, ale bywa również cicho i melancholijnie. Jest i śmieszno, i straszno, kak tigra jebat. Oto Polska właśnie. Czytaj dalej.

4. Słodki koniec dnia, reż. Jacek Borcuch

Jeżeli zgodzilibyśmy się, że istnieje coś takiego jak kino europejskie, to z pewnością należałoby zaliczyć do niego „Słodki koniec dnia” Jacka Borcucha. Chyba ostatnim polskim twórcą, który tak zdecydowanie wykroczył poza polski kontekst, był Krzysztof Kieślowski. Gest przekroczenia u Borcucha jest jednak szerszy, bardziej śmiały, by nie powiedzieć – zuchwały. Autor pokusił się bowiem o wyjątkowo zdecydowany komentarz polityczny do ważnych kwestii dla całego kontynentu – zarazem doraźny i uniwersalny, mocny, ale w żadnym razie nie jednoznaczny. Czytaj dalej.

5. Ikar. Legenda Mietka Kosza, reż. Maciej Pieprzyca

„Ikar. Legenda Mietka Kosza” to film dwóch twórców – Dawida Ogrodnika i Leszka Możdżera. Ogrodnik ponownie, do czego zdążył nas już przyzwyczaić, znakomicie zagrał tytułowego bohatera, rozsadzając kadry, tworząc rolę większą niż film – jak kiedyś, również u Macieja Pieprzycy, w „Chce się żyć”. Ale kto wie, czy ważniejszym składnikiem filmu od jego gry nie jest muzyka, za którą odpowiedzialny jest właśnie Możdżer. To ona nadaje strukturę, prowadzi narrację, wynosi film na niebotyczne rejestry. Ale to nie może dziwić, jeśli kręci się film o muzyku, dla którego jazz był całym światem. Czytaj dalej.

6. Pan T., reż. Marcin Krzyształowicz

„Pan T.” Marcina Krzyształowicza to wyjątkowo barwny film, choć czarno-biały. Film jakich w polskim kinie jest niewiele – tworzący swój własny, autonomiczny świat autorskiej wyobraźni, pełen zaskakujących pomysłów, bajecznych anegdot, dziwacznego humoru i oszałamiającej atmosfery. Krzyształowiczowi udało się to za pomocą idealnego wymieszania zmyślenia i faktów, historii i fantazji, kłamstwa i prawdy. Czytaj dalej.

7. Obywatel Jones, reż. Agnieszka Holland

„Obywatel Jones” to kino gorące, wręcz rozgorączkowane, kipiące wściekłością. Choć historyczne, to wyjątkowo aktualne – a przez to złowrogie. Widać to w bezpardonowości młodego, pełnego ideałów bohatera, tytułowego obywatela Jonesa, jak i w sposobie kręcenia – dynamicznych, rozchwianych ruchach kamery, szybkim montażu, rzutowaniem psychologii bohatera na obraz pokazywanego świata. Film Agnieszki Holland być może nie imponuje realizacyjnym rozmachem, nowatorskim sposobem opowiadania czy stylistycznym wyrafinowaniem – ale nie można odebrać mu zapalczywości w mówieniu o sprawie ważnej i dziś, w szczególny sposób, bardzo potrzebnej. O prawdzie. Czytaj dalej.

8. Interior, reż. Marek Lechki

Marek Lechki dysponuje wyjątkową jak na polskie warunki wrażliwością – zarówno artystyczną, jak i społeczną. Potrafi w przekonujący, choć momentami zbyt łopatologiczny, sposób związać to, co prywatne z politycznym. Tym razem opowiada dwie paralelne wobec siebie historie, które z dwóch stron oświetlają to samo zjawisko, czyli wykorzystywanie pracowników przez pracodawców. Lechki staje się obrońcą gnębionych, mobbingowanych, nadwyrężanych, zwyczajnie słabszych – ale nie przekracza granicy klasy. Uciśnionych szuka nie w klasie niższej, a średniej.

9. Piłsudski, reż. Michał Rosa

W czasach, gdy przeszłość polski staje się wyjątkowo drażliwym tematem politycznym, film historyczny nabiera specjalnych znaczeń. Od razu jest rozliczany z ideologicznego nastawienia, które zostaje zaliczone do jednej ze stron partyjnych sporów. Po „Historii Roja” i „Wyklętym” filmy podejmujące tematy narodowe z miejsca są na cenzurowanym. Spodziewa się po nich wszystkiego, co najgorsze – mitomanii i grafomanii. Nie dziwi więc, że do filmu o Piłsudskim – jednej z najbardziej zmitologizowanych postaci w polskiej historii – podchodzono co najmniej z rezerwą. Tym bardziej, gdy okazało się, że Marszałka ma zagrać, wbrew swojemu emploi, Borys Szyc. Po seansie okazuje się, że ta decyzja obsadowa to być może jedyna rzecz, na jaką faktycznie można narzekać. Czytaj dalej.

10. Ukryta gra, reż. Łukasz Kośmicki

„Ukryta gra” ma ambicje dorównać kinu hollywoodzkiemu. Jest szpiegowska intryga, są amerykańscy aktorzy, jest wartka akcja, ale brakuje tego, co stanowi sedno dobrze zrealizowanego kina z fabryki snów, czyli potoczystości i klarowności. Przez to tytuł filmu zabiera nowego znaczenia – szpiegowska gra, która stanowi fabułę filmu, jest tak ukryta, że trudno ją w ogóle zauważyć. Czytaj dalej.

11. Wszystko dla mojej matki, reż. Małgorzata Imielska

Pewnie jeszcze piętnaście lat temu ten film zostałby okrzyknięty rewelacją. Filmy znacznie słabsze otrzymywały wtedy taki status. Ale w polskim kinie przez ten czas zdarzyło się wiele i nie wystarczy już przekonujący realizm, by ocenić film jako ważny. Imielska zadebiutowała tym filmem w fabule, ale jest doskonale znana z dorobku dokumentalnego, a nawet reportażowego. To niefikcjonalne zacięcie widać we „Wszystko dla mojej matki”, który opowiada historię jak z programu interwencyjnego. Jest w nim wszystko to, czym karmią się tabloidy – patologia, przemoc, zło i beznadzieja. Trudno zarzucić Imielskiej, że jej opowieść nie porusza, ale nagromadzenie wręcz metafizycznego zła koniec końców zamiast dodawać odbiera filmowi realizm – a to wszystko, czym on dysponuje.

12. Żelazny most, reż. Monika Jordan-Młodzianowska

Film posiada znakomity punkt wyjścia i niezły punkt dojścia. Niestety nie ma absolutnie żadnego pomysłu na to, by wypełnić przestrzeń pomiędzy. Jordan-Młodzianowska opowiada o kobiecie, która zdradza męża z jego najlepszym przyjacielem, a do tego szefem. Mężczyźni pracują w kopalni, więc by romansująca para mogła mieć dla siebie więcej czasu, przełożony wysyła swojego pracownika na coraz dalsze i bardziej niebezpieczne trasy. Podczas jednej z takich eskapad dochodzi do tąpnięcia, które więzi górnika. Film opowiada o poczuciu winy mieszającym się z miłością. Niestety robi to wciąż opowiadając tę samą historię. Już na samym początku wiemy, co łączy parę, ale reżyserka postanowiła nam to opowiedzieć w jeszcze kilkudziesięciu scenach, zupełnie niepotrzebnie odtwarzając po kilka razy historię ich romansu. Film miał szanse, by bliżej przyjrzeć się uczuciom osób, które znalazły się w niezwykle kłopotliwej sytuacji. Niestety reżyserka ją zmarnowała, nie wychodząc poza ciekawy punkt wyjścia.

13. Proceder, reż. Michał Węgrzyn

„Proceder” bardzo by chciał być nowym „Jesteś Bogiem” i do pewnego stopnia mu się to udaje. Wierzę, że odtwórca głównej roli – rapera Chady – Piotr Witkowski jest predysponowany do zrobienia podobnej kariery, a może nawet większej, co Marcin Kowalczych, a nawet Dawid Ogrodnik czy Tomasz Schuchardt. Niestety poza tą znakomitą rola film nie ma za wiele do zaoferowania. Jest biografią warszawskiego rapera, który w swoim życiu nie odznaczał się niczym wyjątkowym, może prócz tego, że kradł samochody i zaliczył kilka lat odsiadki. Twórcy starają się widzieć w nim ofiarę transformacji, ale brakuje im argumentów.

14. Legiony, reż. Dariusz Gajewski

Polski Internet śmieje się, że „Legiony” Dariusza Gajewskiego razem z „Piłsudskim” Michała Rosy współtworzą zaczyn filmowego uniwersum o marszałku. Coś w tym faktycznie jest, bo oba filmy doskonale się uzupełniają – jeden jest lepszy w tym, co kuleje u drugiego. W jednym jest nadwyżka faktów, a w drugim przewaga wizualności. Szkoda, że na pewnym etapie produkcji twórcy się nie dogadali i nie połączyli sił. Powstałby wtedy naprawdę przyzwoity film o polskim dochodzeniu do niepodległości. Czytaj dalej.

15. Czarny mercedes, reż. Janusz Majewski

Janusz Majewski przed pokazem galowym na festiwalu powiedział, że nakręcił ten film, by móc przyjechać na festiwal do Gdyni. Miało być zabawnie, ale wyszło szczerze. Faktycznie „Czarny mercedes” wygląda tak, jakby powstał tylko po to, by spotkać się na planie ze starymi znajomymi, a potem pojawić się z całą ekipą w Gdyni. Widać, że Majewski robi już filmy z przyzwyczajenia, może nawet z nudów. „Czarny mercedes” cierpi na te same problemy, co wcześniejsi „Ekscentrycy” – to kino zmurszałe, staroświeckie, nadgryzione zębem czasu jeszcze przed premierą. Jest w tym nawet jakiś dziwny urok, który jednak ulatuje, gdy tylko dostrzeże się wszelkie realizacyjne i scenariuszowe niedoskonałości.

16. Kurier, reż. Władysław Pasikowski

Obecnej władzy i wielu kinomanom marzy się rodzime kino historyczne uszyte na miarę Hollywoodu. Spektakularnych tematów z pewnością nie zabraknie, wielki potencjał tkwił również w historii Jana Nowaka-Jeziorańskiego, legendarnego kuriera, który kilkukrotnie wydobywał się z okupowanej Polski tylko po to, by za chwilę do niej wrócić. O jednej z takich podróży – tej poprzedzającej wybuch Powstania Warszawskiego – opowiada „Kurier”. Czytaj dalej.

17. Dolina Bogów, reż. Lech Majewski

To kino zadziwiające – pełne realizacyjnego i intelektualnego rozmachu, zrealizowane ze znanymi hollywoodzkimi aktorami, śmiałe i oryginalne. A przy tym totalnie napuszone, nieczytelne i do granic pretensjonalne. Miesza się tu historia najbogatszego człowieka na ziemi z legendami plemienia Navajo. Jest w tym trochę z krytyki społecznej i nie mniej z galeryjnego wideo-artu. Ostatecznie z tego połączenia wychodzi dzieło pokraczne, rozlazłe, momentami zwyczajnie brzydkie i wywołujące nieplanowany śmiech. Majewski chciał powiedzieć tak wiele, że wyszedł z tego bełkot.

18. Ciemno, prawie noc, reż. Borys Lankosz

„Ciemno, prawie noc” Borysa Lankosza to prawie udana adaptacja bestsellera Joanny Bator. Prawie. Jest też prawie udanym kinem społecznym, prawie wciągającym kryminałem, prawie przerażającym horrorem i prawie mrożącym krew w żyłach thrillerem. Prawie. W tym filmie wszystko jest prawie udane i prawie satysfakcjonujące. A prawie, jak wiadomo, robi różnicę. Czytaj dalej.