Premiera tygodnia – „Uciekaj”: Strzeż się miłych ludzi

Horror przeżywa prawdziwy renesans. Gdy komedie prawie nie istnieją, kino akcji zjada swój własny ogon, a najbardziej prężnym gatunkiem jest spektakularne kino superbohaterskie, stanowiące amalgamat różnych konwencji, okazuje się, że największe pokłady oryginalności oferują współcześnie twórcy wywodzący się z szeroko rozumianego kina grozy. W ich przypadku, na dodatek, formalna oryginalność idzie ręka w rękę z inteligencją i niejednokrotnie z celną próbą skomentowania ważnych aspektów życia społecznego. Tak właśnie było w przypadku filmu Jordana Peelego „Uciekaj”.

Młody twórca bezkarnie bawi się naszymi przyzwyczajeniami i za nic ma oczekiwania widzów. Nie oznacza to, że standardowo podąża w poprzek konwencji – jest na to zbyt przebiegły. Sugeruje nam, że za moment na ekranie może się wydarzyć coś w pełni zgodnego z powszechnie znanymi gatunkowymi prawidłami i bezczelnie dotrzymuje słowa. Jego film reprezentuje kino, na które jeszcze nie ukuto adekwatnego określenia. Peele pilnie odrobił lekcję postmodernizmu i postanowił pójść krok dalej – nie ma jednak na celu zaprzeczyć temu podejściu do twórczości, jak robią to neomoderniści czy wielbiciele „post-ironii”. To kino, które świadomie wskazuje na swoją konwencjonalną naturę, nie po to jednak, by ją ironicznie zdekonstruować – wywlec na drugą stronę – lecz by z gracją łyżwiarki figurowej wykonującej podwójnego toe loop’a dać nam dokładnie to, czego podskórnie się spodziewamy. Ale oczywiście jedna przewrotka to za mało. Więc Peele żongluje konwencjami, naszymi oczekiwaniami i stylami prowadzenia narracji, by to co oczywiste zaczęło jawić się jako ekscentryczne.

Nie robi tego jedynie w celu zabawiania żądnej rozrywki widowni. Mota nam w głowach niczym adeptka hipnozy w umyśle głównego bohatera, by jawa życia społecznego okazała się nieco bardziej złożona niż na pierwszy rzut oka się wydaje. W przeciwieństwie jednak do filmowej psycholożki, Peele robi to w zbożnym celu. Film rozpoczyna się jak setki innych dzieł wywodzących się z amerykańskiego kina niezależnego, hurtowo pokazywanego na festiwalu w Sundance. Biała dziewczyna postanawia przedstawić swoim rodzicom czarnego chłopaka. Wsiadają do samochodu i jadą w odludne tereny południowych stanów, by spędzić kilka dni w imponującej rezydencji rodziców. Warstwa obyczajowa zostaje wzbogacona o elementy komediowe, których źródłem jest kolega chłopaka, sceptycznie usposobiony do pomysłu konfrontacji kumpla z białymi rodzicielami dziewczyny. Na miejscu okazuje się, że jego obawy nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości. Rodzice są niezwykle mili i otwarci, a okolica prześliczna, służąca odpoczynkowi. To jednak tylko pozory, a paranoja zabawnego kumpla okazuje się być bliższa rzeczywistości niż zdrowy rozsądek wszystkich wokół, również widzów, zwodzonych przyjętą konwencją kina obyczajowego.

Głównym problemem poruszanym przez Peele’go jest oczywiście rasizm, ale nie taki, który staje nam przed oczami, gdy wypowiadamy to słowo. W „Uciekaj” nikt nie biega po mieście z pałą i nie wykrzykuje ksenofobicznych haseł, nie mówi się o segregacji rasowej czy krzywdzących stereotypach. Problem, który porusza młody twórca, dotyka społeczeństwo od lat oswojone z wielokulturowością, mieszanymi związkami i wzajemnym, pokojowym współegzystowaniem. To film wywodzący się z rzeczywistości, w której swoją kadencję dopiero co zakończył czarnoskóry prezydent USA, ale także z takiej, w której nowa głowa państwa zamierza budować mur na granicy z Meksykiem i nie wpuszcza do Stanów obywateli krajów muzułmańskich. Innymi słowy, „Uciekaj” jest filmem, który nie mógłby powstać w innym miejscu i czasie – idealnie wpasował się w swój zeitgeist. Jednak ten rasizm nowej generacji jest niezwykle zwodniczy, a przy tym nie mniej groźny niż poprzedni. Przejawia się w słodkich słówkach, miłych gestach, przesadnym familiaryzmie, które niezbyt przekonująco maskują protekcjonalny, wyższościowy stosunek do „kasty” Afroamerykanów, których traktuje się jak jedną, homogeniczną całość.

Po drugiej stronie tego zjawiska znajduje się często nieuzasadniona i nadmierna nieufność czarnoskórych do białych, w których ci pierwsi widzą zgraję rasistów. Na tym napięciu między „miłym” rasizmem i paranoidalnym strachem Peele zbudował swój film – jemu również podporządkował narracyjne wolty i gatunkowe konwencje. W tym adekwatnym połączeniu trafnej refleksji na temat życia społecznego z filmowym sposobem opowiadania należy upatrywać największej zalety „Uciekaj”, który mimo swojego rozrywkowego charakteru i gatunkowego nerwu, ani na moment nie zapomina, po co opowiada tę, na dobrą sprawę, niedorzeczną historyjkę. Nie chodzi przecież tylko o wywołanie na plecach odbiorców dreszczy przerażenia, lecz o małą rewolucję w ich głowach. Sympatyzujemy z czarnoskórym chłopakiem, który konfrontuje się z przesadnie miłymi ludźmi, którzy ze sztucznym uśmiechem na twarzy robią wszystko, by przypadkiem nie dać poznać po sobie, że zauważyli inny kolor skóry przybysza. Razem z nim również odrzucamy myśli, że coś z obserwowaną rzeczywistością jest nie do końca w porządku. Koniec końców dajemy się porwać doświadczanym przez niego szaleństwom, wyjętym wprost z niskobudżetowego kina grozy. Peele jednoznacznie zdaje się twierdzić, że pozorna paranoja czarnoskórych ma wiele wspólnego z rzeczywistością, a prawdziwy horror potrafią zgotować przesadnie mili ludzie.

Nie byłoby „Uciekaj” bez takich klasyków kina grozy jak „Dziecko Rosemary” czy „Teksańska masakra piłą mechaniczną”. Choć oba filmy dzieli artystyczna przepaść, film Peele’go miał w planach ją zasypać i jak najbardziej mu się to udało. Co więcej, jestem prawie pewien, że niedługo stanie na jednej półce z takimi arcydziełami gatunku jak wspomniany film Romana Polańskiego czy „Lśnienie” Stanleya Kubricka – mimo że robi znacznie większe ustępstwa na rzecz kinematograficznej pulpy, z której korzysta ze wszech miar świadomie. Ponadto, wspomniana pulpa staje się pełnoprawnym środkiem artystycznego wyrazu, podporządkowanym autorskiej wypowiedzi, bez której nie udałoby się przekazać komunikatu. Demoniczna rodzinka jest taką samą metaforą jak niegdyś diaboliczni sąsiedzi niewinnej Rosemary.

„Uciekaj”, jak każdy dobry film, wcale nie zamyka się na jedną interpretację. Można go nawet czytać pomijając kontekst rasowy, a skupiając na przykład na kwestii klas i ekonomicznych nierówności. Bez względu na to, jaką interpretację wybierzemy i jak odczytamy metaforyczne figury, zawsze będzie to opowieść o niebezpieczeństwie pozorów, pod którymi kryje się przerażająca i śmiercionośna prawda – maskowana ciepłem, uśmiechem i przyjaźnią. Wszystkie te piękne gesty mają jednak jeden cel, czasem być może nieuświadomiony – mają usypiać czujność i zwodzić, by zachować rentowny status quo i pogłębiać podziały, które przynoszą korzyść uprzywilejowanym, a omamionych zamykają w gettach podległości.