Premiera tygodnia – „Syn Szawła”: Irracjonalność człowieczeństwa

Trudno pisać o filmie Laszlo Nemesa nie odwołując się do emocji, które wzbudza podczas seansu. „Syn Szawła” nie jest produkcją opowiadającą zajmującą historię, nie oddziałuje wizualnymi atrakcjami, w zamian jednak oferuje intymne, audiowizualne doświadczenie – dostarcza iluzji przebywania tuż za plecami bohatera, będącego członkiem oddziału sonderkommando w Auschwitz. Reżyser podjął nadzwyczajnie trudny temat i przedstawił go w drastycznie realistyczny sposób. Nie miał przy tym zamiaru bawić się naszymi uczuciami – korzystać z ogranych chwytów, byśmy mechanicznie doświadczyli strachu czy niepokoju. Nie musiał sięgać po żadne gatunkowe rozwiązania. Nieludzka groza tego, co pokazał, a starał się być jak najbliżej historycznych realiów, wystarczyła, byśmy doznali podczas seansu traumy, która nieoczekiwanie przybliżyła nas do odkrycia esencji człowieczeństwa.

Tytułowy Szaweł w pośpiechu sprzątając komorę gazową po zagazowaniu przez nazistów kolejnego wagonu ludzi, w jednej z ofiar rozpoznaje swojego syna. Od tego momentu stara się zrobić wszystko, by nie trafił on, wraz z resztą zwłok, do krematorium. Największą tragedią narodu żydowskiego związaną z Holocaustem nie była wcale masowość śmierci, lecz sposób obejścia się z martwymi ciałami. Według judaizmu, by móc dostąpić zbawienia, należy zostać w odpowiedni sposób pochowanym – w obecności rabina odmawiającego nad grobem kadisz. W obozach zagłady zmarli z oczywistych względów nie mogli dostąpić należytego pochówku. Nie było tam miejsca na metafizykę, religijne uczucia czy przejawy jakiejkolwiek irracjonalności. Nemes przedstawił obóz, zgodnie z rzeczywistymi intencjami ich projektantów, jako idealną, zracjonalizowaną fabrykę śmierci, gdzie każdy jego element jest obmyślany i doskonale zoptymalizowany. Nie raz zarzucano Fordowi, że jego system mechanizacji pracy stał się inspiracją dla nazistów. O hitleryzmie jako spełnieniu modernistycznych mrzonek o racjonalizacji społeczeństwa pisało wielu z Adorno, Horkheimerem i Baumanem na czele. Do dziś takie zwroty jak optymalizacja pracy czy zarządzanie kapitałem ludzkim w niektórych komentatorach budzą grozę, bo stanowią nieuświadomiony odprysk myśli nazistowskiej, która odebrała człowiekowi wolność, by wkomponować go w tryby idealnie funkcjonującej maszyny.

Szaweł, sam znajdujący się w ekstremalnym zagrożeniu – jakakolwiek niesubordynacja czy choćby podejrzenie, że planuje coś niezgodnego z jego obowiązkami z pewnością zakończyłaby się śmiercią – decyduje się na całkowicie irracjonalny gest odprawienia pochówku w środku piekła. Metafizyka tego czynu, jego absurdalność, nieadekwatność, w zadziwiający sposób okazują się ochroną dla pozostałych w nim resztek człowieczeństwa, których w tej fabryce śmierci trudno się dopatrzeć zarówno wśród oprawców, jak i w zdehumanizowanych ofiarach – i nie ma znaczenia, czy odnalezione ciało faktycznie należało do jego syna. Nemes jednoznacznie, być może zbyt mechanicznie, przeciwstawia sobie racjonalność i humanizm, utożsamiony z istnieniem w człowieku irracjonalnej tajemnicy, niekoniecznie związanej z religijnością, wyłamującej się ze sztywnych norm narzucanej przez nazistów optymalizacji.

Decyzja o pochówku wiąże się z potrzebą ukrycia ciała, odszukania rabina, przekonania go do dokonania pogrzebu, w końcu znalezienia odpowiedniej chwili i miejsca, by zakopać ciało. Wokół tych, wydawałoby się, prozaicznych czynności koncentruje się akcja filmu. Jednak przestrzeń obozu, nieustanny pośpiech, nadzór, ciągły strach oraz bliskość własnej śmierci sprawiają, że przedsięwzięcie wydaje się niemożliwe do wykonania. Nemesowi przede wszystkim udało się wywołać w odbiorcach uczucie ciągłego zagrożenia. Paradoksalnie dokonał tego całkowicie odchodząc od psychologizmu. Ani na moment nie „zaglądamy” w głowę bohatera, którego twórca nie wypuszcza z kadru. Szaweł niewiele się odzywa, nie mówi o swoich uczuciach, nie zdradza się z przemyśleniami. Nemes wszystko opowiedział obrazem i dźwiękiem – porażającymi, choć niewiele zdradzającymi, oddziałującymi dzięki niedopowiedzeniom i uruchamianiu wyobraźni odbiorcy. Skupił się na jednostce, za którą wodzi swoją kamerę, by w skali 1:1 oddać doświadczenie jego pracy w obozie. Nikt w dziejach kina w taki sposób nie kręcił filmu o tematyce zagłady – nie podszedł tak blisko, nie zdecydował się na taki poziom realizmu i poczucia autentyczności. Ani przez chwilę nie czuć fałszu w tym, co się ogląda – to zasługa zarówno minimalistycznego, skoncentrowanego na mimice i drobnych gestach aktorstwa Gezy Röhriga, redukcji wizualności do wąskich kadrów, w większości wypełnianych przez sylwetkę bohatera oraz położenie nacisku na przestrzeń poza kadrową, głównie poprzez operowanie realistycznym dźwiękiem. Bardzo szybko, praktycznie od pierwszego ujęcia, zapominamy, że oglądamy fabularny film. Doświadczenie jest tak mocne, a nasza identyfikacja z bohaterem tak głęboka, że na własnym ciele i układzie nerwowym odczuwamy ciągłe pokrzykiwania gestapowców, ciężką, nieustanną, katorżniczą pracę, zmęczenie, strach i nieludzką grozę przedsięwzięcia, w jakim bierze udział Szaweł.

To nie jest zwykły film. To nie jest nawet film wybitny. To produkcja, którą powinno się pokazywać za każdym razem, gdzie podejmuje się temat Holocaustu i obozów zagłady. Nawet Claude Lanzmann, autor dokumentu „Shoah” i zagorzały przeciwnik inscenizacji Holocaustu, docenił film Nemesa. Na szczęście nie doświadczyliśmy przebywania w obozie. Nie musieliśmy wyciągać martwych ciał z komór, następnie wozić ich taczkami i palić w piecach. Nie możemy porównać rzeczywistego doznania z tym ukazanym przez Nemesa. Niemniej Węgrowi udało się zburzyć czwartą ścianę – wyjść poza iluzję, ku realności doświadczenia. Każdy z nas bezpiecznie siedząc w kinowym fotelu może poczuć namiastkę niedoświadczalnego.

Jeżeli w dzisiejszych czasach słowo „arcydzieło” nie utraciło swojej siły, to należałoby go użyć w przypadku właśnie takiego filmu jak „Syn Szawła”. Nie tylko za podjęty temat – ten na różne sposoby był już omawiany setki razy – lecz oryginalny sposób w jaki został zrealizowany. Gdy uda się zdystansować do ukazywanych wydarzeń, nie sposób nie docenić wybitnej, balansującej na granicy autystyczności gry aktorskiej Röhriga, który ani na moment nie opuszcza kadru. Również warstwa wizualna dostarcza artystycznych nowinek, które powinny znaleźć swoje miejsce w historii kina. Siła obrazu tkwi w redukcji – Nemes oczyścił go z wszystkiego co zbędne, stawiając w centrum człowieka. „Syn Szawła” to jedyne w swoim rodzaju filmowe doświadczenie – zarazem głęboko moralne i artystycznie spełnione.