Zabawa w policjantów i złodziei nie należy do najbardziej oryginalnych. Podobnie jak filmowe fabuły eksplorujące przenikające się wzajemnie światy kryminalistów i stróżów prawa. Aby stworzyć coś świeżego i zaskakującego trzeba wykazać się niemałą pomysłowością. Swoich sił spróbowali twórcy „Psów mafii”. Nie można odmówić im dobrych chęci – zaangażowali doborową obsadę, zatrudnili w roli reżysera speca od męskiego kina. Zapomnieli jednak o najważniejszym: o przekonującej historii, która w atrakcyjny sposób oprowadzi widzów po świecie spowitym moralną szarugą.
Trudno nazwać Johna Hillcoata – reżysera „Psów mafii” – filmowym wirtuozem. Jest przyzwoitym rzemieślnikiem specjalizującym się w wyrafinowanych strzelaninach, pościgach i bijatykach. Kino stylowo bryzgającej krwi to jego specjalność, choć nigdy dotąd nie było ono wartością samą w sobie. Przy wcześniejszych swoich realizacjach współpracował z Nickem Cavem, który był odpowiedzialny albo za scenariusz, jak w „Propozycji” i „Gangsterze”, albo za muzykę, jak w „Drodze”. Tych dwóch twórców łączy podobna wrażliwość: posępna i mroczna, unurzana w posoce i moralnej zgniliźnie. W „Psach mafii” widać wpływ tej kooperatywy. Szczególnie w kreowanym klimacie, który jest najmocniejszą stroną filmu. Twardy świat przekupnych policjantów i bezwzględnych gangsterów nie pojawia się na ekranie jedynie po to, by generować akcję i podbijać napięcie. Hillcoat próbuje budować duszną atmosferę przesiąkniętą strachem szantażowanych ofiar i determinacją prześladowców zatracających się w spirali budowanej intrygi. Nikt nie jest bez skazy, każdy ma mroczny sekret, wrabiających od wrabianych dzieli bardzo niewiele.
Fabuła ustępuje klimatowi, gdy nie jest wystarczająco dopracowana. Scenariusz Matta Cooka wypełniają wręcz monstrualne czarne dziury, które pochłaniają cały świat przedstawiony i pociągają za sobą przyjemność z tropienia intrygi. Historia dotyczy naprędce zawiązanego gangu szantażowanego przez mafię rosyjskich Żydów. Członkowie grupy stają przed szansą niezłego zarobku, ale muszą zdobyć pewne dokumenty. Żądnymi nielegalnych pieniędzy są byli wojskowi i policjanci. Ich zleceniodawczynią jest matka chrzestna „Koszer-Nostry”, jak poetycko nazywa organizację przestępczą jeden ze stróżów prawa. Wszystko zaczyna się brawurowo. Od znakomicie nakręconej sceny napadu na bank. Jest w niej wszystko, czego oczekuje się od ambitnego kina akcji: dynamiczny montaż przyśpieszający bicie serca, nieoczekiwany zwrot akcji i niedopowiedzenie dające początek wciągającej intrydze.
Niestety, wraz z rozwojem akcji mnożą się znaki zapytania, na które widz nie znajduje odpowiedzi, a trudno wszystkie zaliczyć w poczet znaczących przemilczeń kreujących klimat tajemnicy. Scenariusz razi wręcz elementarnymi błędami. Historia nie posiada głównego bohatera, z którym widz mógłby się zidentyfikować. Najprawdopodobniej twórcy chcieli poprowadzić akcję paralelnie: z jednej strony umieścili przywódcę przestępczej grupy, który z powodów osobistych musi współpracować z mafią, a z drugiej postawili niewinnego policjanta wybranego przez gang na ofiarę swojej intrygi. Konstrukcja okazała się mało czytelna – rozchwiana i chaotyczna. Ostatecznie na ekranie przewija się tabun postaci, które wchodzą ze sobą w różnorakie interakcje, ale trudno powiedzieć, komu powinniśmy kibicować i z kim współodczuwać. Kulą u nogi twórców okazała się komercyjność przedsięwzięcia. Zaangażowali niezwykle efektowną obsadę z Chiwetelem Ejioforem, Kate Winslet, Caseyem Affleckiem, Woodym Harrelsonem i Aaronem Paulem na czele i każdemu postanowili dać swoje pięć minut. Spowodowało to rozmycie fabuły – nie wiadomo, kto jest postacią pierwszoplanową, a kto jedynie asystuje. Ten brak zdecydowania i umiarkowania wprowadził do opowiadanej historii chaos. Nie wiemy, które fabularne ścieżki mają nas doprowadzić do rozwiązania akcji, a które mają jedynie za zadanie dookreślić bohaterów i świat przedstawiony.
Ten nadmiar mógłby się sprawdzić w formacie telewizyjnym. Z odcinka na odcinek serialu kolejne postacie mogłyby obnażać przed nami swoją przeszłość i przybliżać motywacje. W dwugodzinnym filmie brakowało na to czasu, dlatego bohaterowie, choć z początku intrygujący, nie zostali dookreśleni – przez cały film niczego nowego się o nich nie dowiadujemy. W konsekwencji nie wiadomo, dlaczego przywódca gangu jest szantażowany przez Rosjankę, co w tej układance robi jeden niewinny policjant i jaką funkcję w przebiegu akcji posiada postać grana przez Harrelsona. Kolejne pytania można byłoby mnożyć. To dobrze, że twórcy nie prowadzą widzów za rączkę i pozwalają, by oglądający samodzielnie domyślali się wielu faktów i zależności. Jednak nadmierna tajemniczość zaczyna trącić przekrętem. Scenarzysta najprawdopodobniej uznał, że może sobie pozwolić na luki w opowiadanej historii, bo reżyser przekryje je gęstniejącą atmosferą. Tak się jednak nie stało. Pulsujący klimat moralnej szarugi nadaje całości sensacyjnego nerwu, ale nie zastąpił pełnokrwistych bohaterów i psychologicznego prawdopodobieństwa. Ostatecznie zarówno bohaterowie, jak i ich losy dość szybko przestają nas obchodzić. Dlaczego mielibyśmy im kibicować, jeżeli niczego o nich nie wiemy?
„Psy mafii” przypominają „Sicario” i drugi sezon „Detektywa”. Oferują podobne zależności pomiędzy światem przestępców i gliniarzy oraz operują równie posępnym dekadenckim nastrojem. Ta trójka mogłaby współtworzyć to samo filmowe uniwersum. Świat jest zły, ludzie podli, policjanci to złodzieje, a złodziejami okazują się policjanci. W świecie bez zasad zabawa w stróżów prawa i złoczyńców przestaje więc mieć sens. Podobnie jak opowiadanie o ich zmaganiach, gdy scenarzysta nie zważa na zasady rządzące budowaniem fabuł.
Komentarze (0)