Premiera tygodnia – „Patti Cake$”: My life is fuckin’ awesome

Debiutancki film Geremy’ego Jaspera przypomina swoją bohaterkę – jest bezkompromisowy, pełny wewnętrznej siły, ulepiony z popkulturowych schematów, a przy tym ujmujący i autentycznie poruszający. Kiedy trzeba potrafi przywalić hiphopowym beatem, z surową obojętnością sportretować trudną rzeczywistość ubogiej części społeczeństwa Stanów Zjednoczonych, a kiedy indziej rozpłynąć w bajkowych mirażach amerykańskiego snu. „Patti Cake$” powiela kulturowe mity, korzysta z doskonale znanych gatunkowych rozwiązań, a jednocześnie poddaje je druzgocącej krytyce. Ten film to energetyczna bomba wrzucona w sam środek popkultury.

„My life is fuckin’ awesome” bez większego przekonania śpiewa na początku filmu Patricia Dombrowski a.k.a. Killa P a.k.a. Patti Cake$, czyli domorosła raperka z przedmieść New Jersey. Widzom również trudno uwierzyć w te słowa, bo dziewczyna wyróżnia się swoją tuszą, skazującą ją na społeczny ostracyzm, mieszka w zagraconym mieszkaniu z matką i chorującą babką oraz nieustannie dostaje ponaglające telefony od kredytodawcy. Poza tym, w momencie śpiewania tych słów, niespodziewanie unosi się w powietrzu i kieruje ku zielonej chmurze, w której urzęduje bóg O-Z – jej raperskie bożyszcze. Jego hiphopowy pseudonim nie jest przypadkowy i oczywiście odnosi do Czarodzieja z krainy Oz, który był takim samem nierealnym mirażem – sztucznie wykreowanym tworem – jak ten filmowy raper. Jednak zanim bohaterka zrozumie, że jej świat jest jednym wielkim simulacrum, bardziej przypominającym program z MTV, niż realne życie, musi ulec czarowi ułudy.

Jasper wcale nie stara się moralizować, nie przedstawia również bohaterki jako naiwnej. Patti jest młodą, ambitną dziewczyną, która doskonale wie, czego chce od życia, lecz ono na każdym kroku daje jej do zrozumienia, że jej przeznaczenie jest inne. Jej cały świat wypełniony jest muzyką. Nieustannie komponuje w głowie nowe hiphopowe kawałki, układa limeryki i freestyle’uje na zawołanie. Jej największym fanem jest jej przyjaciel, głęboko wierzący w jej wielki talent. Jest przekonany, że już wkrótce majaczące na horyzoncie wieżowce Manhattanu będą na wyciągnięcie ręki. Póki to nie nastąpi, oboje muszą harować – on w lokalnej aptece, a one w obskurnym barze. Szczytem szczęścia są dodatkowe godziny przepracowane w cateringu – w końcu będzie miała z czego spłacić część zobowiązań. Debiutujący twórca pokazuje świat swoich bohaterów bez upiększania, sięgając po surowy realizm. Ale nieustannie ubarwia go klimatem popkulturowej bajki. Świat przedstawiony filmu wciąż balansuje na granicy realności i fikcji.

Łatwiej dzięki temu wybaczyć reżyserowi liczne uproszczenia psychologiczne, fabularne niekonsekwencje czy zbyt częste narracyjne niejasności, wynikające z nadmiernego wykorzystywania do cna zgranych gatunkowych schematów. Patti Cake$ zdaje się podążać ścieżką wydeptaną stopami tysięcy bohaterów, podobnie jak ona starających się wydobyć ze społecznych nizin i podążyć na sam szczyt artystycznej kariery. Mimo to, reżyser wcale nie opowiada kolejnej wersji doskonale znanej historii, przekonującej, że chcieć to móc i jeżeli wystarczająco ciężko pracujesz i dodatkowo masz talent, to sukces masz w garści. W zamian pokazuje, że teksty rapowych piosenek, pełne słów o niekończących się imprezach, kasie, koksie i „dupach”, rozbudzają chęć przyjęcia stylu życia, nieosiągalnego dla zdecydowanej większości.

Jasper z jednej strony oskarża kulturę popularną, ale z drugiej upatruje w niej narzędzia służącego do emancypacji. To właśnie kultura hip-hopu pozwala bohaterce na wewnętrzną emigrację, daje jej życiowy cel i siłę do codziennej harówki. Reżyser nie udziela łatwej odpowiedzi, czy marzenia Patti są w stanie zrealizować się – może ale wcale nie musi okazać się jednym z nielicznych szczęśliwców. Młody twórca podejmuje więc problem niekompatybilności narzucanych przez teksty piosenek, filmy, popularne powieści czy komiksy życiowych scenariuszy i możliwości ich realizacji. Stawia wiele ważnych pytań – między innymi o to, czy popkultura więzi czy może uwalnia – ale nie daje żadnych wiążących odpowiedzi. Słodko-gorzkie zakończenie, w którym jest tyle samo nadziei, co smutku, wydaje się być tego najlepszym wyrazem. Twórca podchodzi zarówno do kultury masowej, swojej bohaterki, jak i do swojego dzieła z należytym dystansem i pokorą.

Zdecydowanie największa siła filmu emanuje z głównej bohaterki, a raczej młodej aktorki Danielle Macdonald, która wcieliła się w postać Patti Cake$. Dziewczyna, choć na co dzień skryta i wstydliwa, gdy tylko zaczyna rapować, staje się wulkanem pozytywnej energii. Reżyser potrafił w odpowiedni sposób ją skanalizować i wykorzystać do własnych celów. Dzięki niej jego film jest napędzany beatem, pasją i marzeniami. Tę energię podsyca dodatkowo świetna muzyka, którą specjalnie na potrzeby filmu napisał sam reżyser. Dzięki temu „Patti Cake$” momentami przypomina „Dope”, który również potrafił porwać swoim muzycznym rytmem, dyktowanym przez przebojowe rapowe kawałki.

Jasper potrafił jednocześnie zarazić optymizmem bohaterki, obezwładnić rapową energią, tworzonej przez nią muzyki oraz podnieść ważny problem wpływu popkultury na kreowanie pragnień, marzeń i stylów życia młodych ludzi. Nie moralizuje, nie wskazuje drogi – raczej empatycznie towarzyszy swoim bohaterom, z którymi nietrudno się utożsamić. Przecież wielu z nas również chciałoby zaśpiewać „my life is fuckin’ awesome”…

Ocena: 7/10