Takie filmy jak „Nasza młodsza siostra” Hirokazu Koreedy są prawdziwą rzadkością. Przepełnione ciepłem, czułością i szczęściem. Pełne słońca, uśmiechu i wzajemnej życzliwości. Nie ma w nich wciągającego napięcia, zagadki do rozwiązania, ani wizualnych atrakcji. Są jedynie bliskie sobie osoby, ich codzienność i miłość. Czy z takich komponentów da się zbudować ciekawy film? Otóż okazuje się, że jak najbardziej.
Koreeda kontynuuje tradycję japońskiego mistrza kina – Yasujiro Ozu. Podobnie jak on koncentruje się na tym, co pozornie błahe – codzienne. Ostatecznie jednak, właśnie to, co banalne okazuje się posiadać największą wartość. Małe przyjemności, wspólne, rodzinne posiłki, codzienne rozmowy i zwykłe bycie razem. Właśnie to określa nasze życie i tożsamość. A ważniejsze od więzów krwi są uczuciowe relacje osób, które pozornie nie powinny mieć ze sobą niczego wspólnego.
„Nasza młodsza siostra” jest adaptacją poczytnego w Japonii komiksu „Umimachi Diary”. Opowiada on o trzech dorosłych siostrach, które od wczesnego dzieciństwa musiały zająć się sobą, bo ich ojciec opuścił rodzinę, by związać się z inną kobietą, a matka niepotrafiąc pogodzić się z decyzją męża, wyprowadziła się z miasta. Akcja filmu rozpoczyna się w momencie śmierci ojca. Na pogrzebie dziewczyny poznają tytułową młodszą siostrę – córkę ich ojca z drugiego małżeństwa. Pod wpływem impulsu proponują jej wspólne zamieszanie. Ta zgadza się bez wahania.
Na akcję składają się wspólne posiłki sióstr, miłosne perturbacje i problemy w pracy starszych dziewczyn i szkolna codzienność młodszej. Elementem, który spaja te wszystkie banalne aktywności jest problem rodzinnych więzi. W filmie instytucja rodziny wydaje się być w potężnym kryzysie. Każda z przedstawionych rodzin jest w jakiś sposób rozbita. Dziewczyny musiały wychowywać się bez matki i ojca, który związał się z kobietą, która również rozstała się z mężem. Najstarsza z sióstr jest w związku z mężczyzną, który także jest w trakcie rozwodu. Normą stają się rodziny patchworkowe, niekompletne i rozbite. Choć ten stan rzeczy staje się źródłem cierpień – szczególnie dzieci – to Koreeda wcale nie przybiera postawy umoralniającego konserwatysty, wskazującego na kryzys podstawowej komórki społecznej. Nie krytykuje małżeńskich zdrad, niewierności i braku przywiązania. Dla niego rodzinność przejawia się w czymś innym – w czymś głębszym i istotniejszym.
„Nasza młodsza siostra”, choć stylistycznie odmienna, przypomina wcześniejszy film Koreedy „Jak ojciec i syn”. Japończyk również w nim próbował zgłębić istotę rodzinnego przywiązania. Opowiedział o dwóch małżeństwach, które po latach dowiedziały się, że po porodzie przypadkowo zamieniono ich dzieci. Rodzicie próbują zmierzyć się z tą informacją, eksperymentują nawet z wymianą chłopców. Ostatecznie okazuje się, że rodzinność wcale nie zasadza się na więzach krwi i nie ma nic wspólnego z genami i biologią. Wzajemne podobieństwo i przywiązanie wypracowuje się podczas wspólnych posiłków, rozmów, zabaw czy pracy. Rodzina to konstrukt a nie kwestia natury. Identyczny wydźwięk posiada „Nasza młodsza siostra”. Relacja między dorosłymi siostrami a nastoletnią Suzu wydaje się nieracjonalna. Nastolatka jest przecież owocem miłości, która zniszczyła rodzinne szczęście dziewczyn. Według tradycyjnego modelu znacznie bliżej powinno im być choćby do własnej matki. Do niej mają jednak uzasadnione pretensje i wcale nie zależy im na odbudowie relacji. Znacznie większe przywiązanie czują do młodszej, przyszywanej, siostry, która okazuje się brakującym ogniwem – łączącym zwaśnione strony i wprowadzającym do rozbitej rodziny harmonię.
Film utrzymany jest w stylu realistycznym. Jednak ten realizm podszyty jest ponadprzeciętnym ciepłem i niebywałą sensualnością. Wprawne oko jest w stanie wychwyci spadek po komiksowym pierwowzorze. Już same bohaterki są skonstruowane w taki sposób, by każda posiadała wyrazistą cechę, skorelowaną z jej fizycznością. Jest rozważna, najstarsza, Sachi, zawsze w przykładnie spiętych włosach, reprezentująca figurę matki. Jej przeciwieństwem jest romantyczna – uwielbiająca chłopców i umeshu – Yoshino chodząca z rozpuszczonymi włosami. Trójkę sióstr dopełnia zwariowana Chika, mająca nieustannie rozwianą fryzurę. Ponadnaturalnego statusu filmowej rzeczywistości nadaje również miejsce, w którym mieszkają bohaterki – zajmują stary, duży dom ze sporym ogrodem, na środku którego rośnie stara, potężna śliwa. Do takiego domu mogłaby się wprowadzić bohaterka „Mojego sąsiada Totoro” Hayao Miyazakiego. Gdyby właśnie ten reżyser nakręcił „Naszą młodszą siostrę” z pewnością znalazłoby się w niej miejsce dla leśnych duchów i innych fantastycznych postaci.
Rzeczywistość filmu Koreedy – choć na wskroś realistyczna – nie zmieniłaby się zanadto, gdyby przydomowe drzewo zamieszkiwał sympatyczny bożek, a zła matka okazała się wiedźmą. Choć Japończykowi wcale nie zależny na wyprowadzaniu swoich bohaterek z rozpoznawalnej, przyziemnej rzeczywistości, status ontologiczny świata przedstawionego wcale nie jest taki oczywisty. Jest utkany z popkulturowych wyobrażeń. Każdy, kto w dzieciństwie oglądał japońskie animacje na popularnym kanale Polonia 1, powinien poczuć się jak w domu. Trochę tu z „Czarodziejek z księżyca” i „Kapitana Jastrzębia” z goniącym za piłką Tsubasą, a jeszcze więcej z „Sally czarownicy”. Rzeczywistość przepełniona jest więc magią, której nikt akurat nie używa i duchami, które się póki co nie ujawniają. Ale są – zajmują ważne miejsce. Towarzyszą bohaterom na co dzień, choćby w postaci domowego ołtarzyka poświęconego przodkom.
„Nasza młodsza siostra” to film niosący nadzieję. Pokazujący, że szczęście jest w naszych rękach – nie determinują go biologia, geny czy natura. Międzyludzkie, w tym rodzinne, relacje się wypracowuje, ich podstawą jest codzienny kontakt, życzliwość i wrażliwość na drugą osobę. Film może być kuracją dla tych wszystkich, którzy cierpią z powodu osobistych zawirowań, albo trwożą się współczesnym kryzysem rodziny. Nawet jeżeli pewna instytucja upada, miłość pozostaje. A gdy ona jest między ludźmi, to dzieje się magia.
Komentarze (1)