Ostatni dzień szkoły, upalne lato. Pięć dorastających sióstr tym razem postanowiło wrócić do domu na piechotę, rozkoszując się pięknym dniem. Po drodze mijają plażę, na której spotykają znajomych. Dołączają się do zabawy. Kąpią się, przepychają w wodzie, śmieją się i cieszą własną młodością i beztroską. To, jakże niewinne wydarzenie, Deniz Gamze Ergüven uczyniła punktem wyjścia swojego subtelnego, a zarazem wstrząsającego „Mustanga”.
Dalej sprawy toczą się szybko i w niespodziewanym kierunku. Wychowująca dziewczyny po śmierci rodziców babcia uznała zabawę za bezwstydną, a wnuczki za seksualne monstra, którym zależało na erotycznej przyjemności, a nie szaleństwie i niewinnej, młodzieńczej zabawie. Siostry zostają zamknięte w domu, który pomału zamienia się w niedostępną fortecą, a następnie jedna po drugiej są wydawane za mąż.
Trudno nie dojrzeć w „Mustangu” metafory. Już sam tytuł każe spoglądać na ukazaną sytuację jak na alegorię, a nie realistyczne przedstawienie. Tę strategię odbiorczą wspiera otwarcie wyartykułowane nawiązanie do „Przekleństw niewinności” Sofii Coppoli. Punkt wyjścia w filmie Amerykanki był niemal identyczny. Reżyserka również opowiedziała o pięciu siostrach uwięzionych we własnym domu przez despotycznych rodziców, zanadto martwiących się o cnotę córek. Ergüven nie kryje się z tym nawiązaniem. Zdarza jej się wręcz kopiować charakterystyczne kadry, jak choćby ten, na którym siostry leżą wspólnie na podłodze splątane niczym Grupa Laokoona. Ciekawe skądinąd, że punktem wyjścia filmu, który wydaje się tak mocno związany z muzułmańską kulturą, jest dzieło wywodzące się z całkiem innego obyczajowego kręgu.
Ten fakt wcale nie tępi krytycznego ostrza „Mustanga”, który jest precyzyjnie wycelowany w paradoksy arabskiej moralności. Największą jego siłą jest przewrotność, która niespodziewanie łatwo doprowadza do zdemaskowania niezachwianych, wydawałoby się, fundamentów tak potężnej kultury. Ergüven nie zrobiła filmu interwencjonistycznego czy politycznie utylitarnego. Łagodnie, ale niezwykle precyzyjnie wskazała jedynie na logiczne błędy w myśleniu patriarchalnych piewców moralności. Odwróciła perspektywę i obnażyła skwapliwie skrywaną hipokryzję. W świecie długich, szarych sukni, restrykcyjnej obyczajowości i stałych praw rządzących seksualnością wszystko zaczyna posiadać erotyczny posmak. Niewinna zabawa w oczach przewrażliwionego może stać się orgią. Dojrzewające dziewczyny dla na pozór wstrzemięźliwych starców są nieujarzmionymi demonami seksu myślącymi jedynie o straceniu cnoty. Ta podskórna, niewysłowiona atmosfera udziela się siostrom znajdującym się pod ciągłą obserwacją. Zakazany owoc kusi najbardziej. Dostosowują się więc do roli, którą narzuca im społeczeństwo. Uczą się zakazanych zachowań, bo zbiorowa podświadomość właśnie tego od nich oczekuje. Po co cały system zakazów, obyczajów i niewysłowione kodeksy zachowań, jeżeli nikogo nie dyscyplinują i nie ograniczają wolności? By poczuć stratę, trzeba posiadać potrzebę, której nie można zaspokoić. Piątka sióstr staje się ekranem, na które restrykcyjna kultura projektuje swoje utajone fantazje. Ich niewinność faktycznie staje się przekleństwem – najbardziej dla kulturowych prawodawców i strażników, którzy nie posiadając podstaw do aresztu, muszą je wymyślić.
Symboliczne znaczenie filmu jest oczywiste – może nawet nazbyt, wręcz łopatologiczne. To jednak nie szkodzi filmowi, który broni się przemyślaną warstwą fabularną i swoim ciepłem. Ergüven potrafi kreować alegoryczne sceny, których nie ogląda się jednak jak zakamuflowane komunikaty. Tak jest choćby we fragmencie, w którym babcia postanawia oczyścić pokój sióstr z wszelkich przedmiotów, które mogłyby je „sprowadzić na złą drogę”. Dokonuje tego chaotycznie, dopatrując się zagrożenia w niewinnych przedmiotach codziennego użytku. Jej wyobraźnia jest tak zepsuta, że podpowiada jej niezwykłe scenariusze.
Film o kulturowym zniewoleniu przepełniony jest jednak delikatnym słońcem prześwitującym przez zmierzwione włosy sióstr, największe ciepło emanuje przy tym z samych bohaterek, które nawzajem obdarzają się wielkim siostrzanym uczuciem. Ergüven jest daleka od piętnowania i wskazywania winnych. Nie daje łatwych recept na poprawę sytuacji, nie wskazuje na hipokryzję religijnych hierarchów czy niemoralność politycznych prawodawców. Skupia się na ofiarach, którymi są również mężczyźni, którzy egzystują w tej samej rzeczywistości aranżowanych ślubów, kultu czystości i dyscyplinowanej seksualności. Unika pułapki popadnięcia w wiecowe hasła, pustą drastyczność czy polityczne slogany.
Ergüven przedstawia jedynie sposób działania mechanizmu: projekcję własnych fantazji na innych, która staje się podstawą to nadzorowania i karania, oskarżania, piętnowania, odbierania swobód i praw, a następnie sterowania podporządkowanymi. Wydolny system powoduje, że ofiary poddają się presji, bo niełatwo jest wyswobodzić się z własnej kultury. Sposób działania patriarchalnego despotyzmu jest banalnie prosty: przekonaj ofiarę o jej winie, odbierz prawa, dyscyplinuj, a następnie podporządkuj.
Przedstawiona przez Turczynkę sytuacja, która wydaje się być tak nierozerwalnie związana z konkretnymi kulturowo-politycznymi okolicznościami, niepokojąco aktualnie wybrzmiała w kontekście toczącej się debaty w Polsce. Nie chodzi jedynie o aborcję. Jej zakaz jest tylko jednym z przejawów nakręcającej się spirali nadzoru i dyscyplinowania. Mechanizm zniewolenia zaczyna się od projekcji i plotki. Czym innym są popularne opinie o „nadużywaniu” przez kobiety tabletki „po”, czy przerzucanie winy za gwałty na ofiary? Robi się z kobiet osoby nieracjonalne i seksualnie niezaspokojone, które prowokują mężczyzn do brutalnych kontaktów fizycznych. Ta rozprzestrzeniająca się plotka staje się politycznym argumentem, by na wszelki wypadek odebrać kobietom prawa do samostanowienia – oczywiście w imię ich dobra. Prawodawcy traktują siebie jako dojrzalszych i racjonalniejszych, którzy w imię moralności narzucają rozwiązania uważane za uniwersalnie istotne. Nie tylko kobiety są ofiarami tej sytuacji. W ich miejsce można podstawić homoseksualistów, uchodźców czy jakąkolwiek inną grupę osób konsekwentnie wykluczanych.
W „Mustangu” azylem okazuje się Stambuł – miasto utożsamione z przestrzenią oświecenia i wolności, połączone wielkim mostem z Europą, a tym samym Zachodnią kulturą, do której tęskni najmłodsza, najbardziej świadoma ograniczania jej praw, siostra. Z polskiego punktu widzenia Stambuł znajduje się na wschodzie. Jest symbolem, co najwyżej, kulturowego tygla, w którym miesza się nowoczesność i tradycja. Restrykcyjna kultura arabska jest dla przeciwników przyjmowania uchodźców synonimem wstecznictwa i barbarzyństwa. Ergüven daje nam lekcję geografii kulturowej. Okazuje się, że narodowa histeria wspierana kościelnym prawodawstwem ingerującym w przestrzeń publiczną faktycznie oddala nas od Stambułu, ale kieruje niekoniecznie w tę stronę, w którą chcielibyśmy zmierzać. Niespodziewanie blisko zaczyna nam być do tureckiej prowincji.
Komentarze (0)