Film Aisling Welsh przypomina malutkie obrazy, malowane przez tytułową bohaterkę – Maudie. Jest bardzo niepozorny, momentami naiwny, pozbawiony efektowności i rozmachu – za to oferuje autentyczność emocji, bliski kontakt ze światem wewnętrznym przedstawianych osób i staje się oknem otwartym na wrażliwość malarki. Maud Lewis zwykła mówić, że jej świat jest ograniczony przez ramy tworzonych przez nią obrazów. I właśnie to udało się uchwycić irlandzkiej reżyserce.
Główna bohaterka była osobą niezwykle skromną i niepozorną. Mieszkała całe życie w niewielkiej chatce, gdzieś na kanadyjskich peryferiach. Mimo to, udało jej się uzyskać niebywały rozgłos, a dziś jest nazywana nawet najważniejszą kanadyjską malarką. Maudie jest tamtejszą wersją Nikifora Krynickiego czy Seraphine Louis – nigdy nie odebrała malarskiego wykształcenia, była zanurzona we własnym wewnętrznym świecie, który przenosiła za pomocą farb i pędzli na płaszczyznę obrazów. Tego typu twórców nazywa się prymitywistami czy artystami naiwnymi – nie ma w tych określeniach niczego deprecjonującego, mają one jedynie podkreślić stosunek tych artystycznych samouków do sztuki. Ich potrzeba tworzenia nie bierze się z żadnej teorii widzenia, nie ma w sobie niczego z intelektualnej pretensji, wynika bowiem z czystego uczucia.
Takie też jest malarstwo Maud – pełne pasji, naznaczone indywidualnym stylem, który wziął się bezpośrednio z osobistego sposobu postrzegania rzeczywistości. Jej obrazy są wypełnione żywymi kolorami, kwiatami, zwierzętami, przyrodą, których nie chciała kopiować w sposób realistyczny, lecz raczej za ich pomocą materializować na deskach, kartkach czy ścianach niewielkiej izdebki swoją własną wrażliwość. Śledząc przedstawione przez reżyserkę kolejne wydarzenia z jej życia, trudno dociec, skąd brała tyle optymizmu i wewnętrznej witalności. Welsh bez ogródek przedstawiła dolę Maud jako pasmo cierpień – począwszy od traumy utraty dziecka, poprzez ubezwłasnowolnienie przez brata, a następnie ciężki żywot u boku niezwykle szorstkiego męża. Mimo to, portretowana kobieta nigdy nie utraciła nadziei, nawet gdy sprawy wydawały się zmierzać w najgorszym kierunku.
Welsh wpisała historię Maudie w ramy romansu. Zaczęła opowieść w momencie, gdy jej bohaterka postanawia wyswobodzić się spod opresyjnej kurateli ciotki. Młoda kobieta, jaką jeszcze była w chwili podjęcia decyzji o porzuceniu domu, była niezwykle zdeterminowana, by wziąć swoje życie we własne ręce, więc skorzystała z pierwszej nadarzającej się okazji – wynajęła się jako gosposia u lokalnego rybaka. Ten niezwykle surowy, nieprzyjemny i niesprawiedliwy mężczyzna okazał się niebawem nie tylko jej pracodawcą, ale również miłością na całe życie. Choć reżyserka wykorzystuje chwyty pochodzące z melodramatu, to stara się nie zakłamywać obrazu niezwykle trudnego, ale trwałego związku Maudie z Everettem – ich wspólne życie nie miało w sobie niczego z romantyzmu czy wzniosłości. Było codzienną harówką – przy sztaludze, sieciach rybackich, ale także w pożyciu małżeńskim.
Welsh nie słodzi, ale nasyca opowiadaną historię emocjonalnością. Choć jest pełna podziwu i szacunku dla swojej bohaterki, przedstawia jej życie jako pasmo rozczarowań i smutków. Jedynie malarstwo wydaje się przestrzenią, w której mogła się realizować i z której czerpała szczęście. Nawet uczucie do ukochanego mężczyzny raz za razem było skutecznie tłumione przez jego niezwykle trudny charakter. Irlandce udało się jednak nie popaść w nadmierną łzawość – porusza, ale nie szantażuje emocjonalnie, co jest niezwykle trudną sztuką. Dzieje się tak, dzięki temu, że całą swoją uwagę skupia na odmalowywaniu niezwykle oszczędnych, skromnych portretów dwójki zwykłych i prostych ludzi. Opowiada o nich z czułością, ale sprawiedliwie – kiedy trzeba wydobywa ich oschłość, naiwność, głupotę czy brutalność.
Nie udałoby się to wszystko, gdyby nie znakomita gra dwójki aktorów – Sally Hawkins i Ethana Hawke’a. Spośród nich to jednak odtwórczyni tytułowej roli wybija się ponad każdy inny element filmu. Potrafiła zaadaptować swoje fizyczne atuty – szczery uśmiech i wyjątkowo sympatyczną twarz – oraz wzbogacić je o znakomitą, wręcz ekwilibrystyczną grę aktorską, opartą na deformacji ciała. Maudie była niepełnosprawna, miała kłopoty z chodzeniem i kręgosłupem. Hawkins potrafiła oddać to w niezwykle przekonujący sposób. Ale nie to stanowi o sukcesie jej kreacji. Urzeka przede wszystkim wewnętrznym ciepłem, które potrafiła przelać w odtwarzaną postać. Ekranowa Maudie to odczuwany mimo wszystko entuzjazm, szczęście wymalowane na twarzy i ukryte w sercu piękno, którym dzieliła się w swoich obrazach.
„Maudie” Welsh to film skromny, niepozorny, momentami wręcz nieatrakcyjny – ale domagający się docenienia. Potrafi oczarować nie tylko bohaterką, ale również uczuciem, które przelała na ekran reżyserka, ewidentnie zafascynowana portretowaną kobietą. To film przesycony sympatią, zrozumieniem i empatią – raczej przedstawia stany ducha, niż opowiada historię. Stara się oddać sprawiedliwość kobiecie, która za swojego życia nie doczekała się odpowiedniego uhonorowania.
Komentarze (0)