Premiera tygodnia – „Kształt wody”: O potworach i ludziach

Najnowszy film Guillerma del Toro jest klasyczną baśnią – nie zważa na realizm, kreuje niesamowity świat i powołuje do życia fantastycznych bohaterów. Ale tak samo jak baśnie, pod pozorami błahej historyjki przemyca coś znacznie poważniejszego, komentując ludzkie przywary i zdradzając ukryte pragnienia. Nie poprzestaje tylko na uniwersalnych prawdach, o których snuje się opowieści od tysiącleci. Bowiem bardzo nienachalnie, taktownie, a przy tym niezwykle celnie, punktuje również amerykańską współczesność.

„Kształt wody” jest nie tylko niesamowitą historią miłości rodzącej się między niemą Elizą, a wodnym monstrum z Amazonki. Jest równocześnie listem miłosnym, napisanym do dziwaków, którzy po nocach oglądają stare filmy i śnią o występach w klasycznych, amerykańskich musicalach, jak i niezwykle celnym pstryczkiem w nos zadanym tym wszystkim, którym się wydaje, że mogą siłą – fizyczną czy kulturową – narzucać innym swoją wolę.

Niema Eliza jest sprzątaczką w naukowym centrum. Kolejne dni upływają jej na powtarzalnych czynnościach – gotowanie jajek na śniadanie, chwila przyjemności podczas porannej kąpieli, odbicie karty, praca i wieczorne pogawędki z równie samotnym sąsiadem. Ale do czasu. Wszystko zmienia się, gdy do instytutu zostaje sprowadzony nowy obiekt badań – niesamowity łuskowaty potwór z głębin Amazonki, czczony przez miejscowych jako bóstwo. Zafascynowana kobieta odkrywa, że monstrum jest nie tylko bardzo inteligentne, ale również niezwykle wrażliwe, a także bardzo do niej podobne – także nie może wykrztusić z siebie słowa, ale potrafi komunikować się za pomocą języka migowego. Jest tak samo niedoskonały jak ona. Spędzają ze sobą coraz więcej czasu, zbliżają się do siebie, aż w końcu… zakochują się. Jednak ich sielanka kończy się w momencie, gdy kierownictwo placówki postanawia swój obiekt badań zabić.

Del Toro wydaje się mówić: wszyscy jesteśmy w pewien sposób potworami, ale w jego ustach brzmi to jak komplement. Bo jego „monstra” to przede wszystkim ci wszyscy, którzy są w jakiś sposób odrzuceni przez społeczeństwo, wyrzuceni na margines, piętnowani i uznawani za niepożądane odchylenia od normy. Nie jest przypadkiem, że osoby zaangażowane w próbę odbicia potwora to ci, którym przykleja się łatkę „innych” – niema kobieta, homoseksualista, afroamerykanka i wrażliwy Rosjanin. Akcja filmu toczy się w latach 50., gdzieś w tle oglądanych wydarzeń jest zimna wojna i kryzys kubański, kobiety wciąż nie są równoprawnymi obywatelami, a w amerykańskim społeczeństwie nadal funkcjonuje ciche przyzwolenie na prześladowanie czarnoskórych. Nietrudno jednak zauważyć, że tamten świat wcale nie odszedł w dal, a dyskryminowani pół wieku temu i dziś nie mogą cieszyć się pełnią swobód.

„Kształt wody” posiada również bardzo delikatnie zarysowany potencjał polityczny. Postać grana przez Michaela Shannona – szefa bezpieczeństwa w instytucie, odpowiadającego za ukatrupienie potwora – jest reprezentantem władzy – białym mężczyzną z klasy średniej, uwielbiającym wielkie wozy i upokarzanie kobiet. Kocha kontrolować, wzbudzać strach i zadawać ból słabszym. Nietrudno dopasować do niego nazwisko konkretnego polityka. Ale del Toro nie miał zamiaru w prostacki sposób piętnować Trumpa, raczej stworzył filmowy manifest pokazujący siłę społecznie ciemiężonych.

Film meksykańskiego reżysera jest manifestem wrażliwości, ale również wielkim hołdem złożonym wyobraźni, szczególnie tej, która znalazła swoje ujście w ruchomych obrazach. Nie bez powodu Eliza mieszka nad budynkiem kina, a jej sąsiad nieustannie ogląda w telewizji musicale. Postać wodnego monstrum również pochodzi przecież ze świata filmu – jest nową wersją potwora z Czarnej Laguny, który zabijał wścibskich naukowców w dziele Jacka Arnolda z 1954 roku. U del Toro wyobraźnia staje się azylem dla tych wszystkich, którzy nie mogą realizować się w rzeczywistości – odrzuceni mogą kochać, a niemi śpiewać czystym głosem.

Ale w tej kolorowej, feerycznej radości niesionej przez rozrywkę, czai się potężny smutek, którego del Toro jest jak najbardziej świadomy. Nie bez powodu Meksykanin sięgnął po formę baśni i naszpikował swój film tyloma kinematograficznymi odniesieniami. W ten sposób wskazał na nierealność swojej opowieści, zdradzając się jako pesymista. Tylko w świecie fantazji, zdaje się mówić, społecznie najsłabsi mogą przeciwstawić się silnym. Przechytrzenie władzy jest równie mało realne, co rozkwit miłości między kobietą, a wodnym potworem. Nadziei można poszukiwać jedynie w solidarności i wzajemnym szacunku – tylko na tym da się budować optymizm lepszego jutra.

„Kształt wody” jest filmem delikatnym, pełnym wewnętrznej wrażliwości, ale również wypełnionym po brzegi fantastycznymi obrazami, które maskują gorycz nierealnych marzeń. Choć to wyjątkowe love story, ubrane w kostium monster movies, urzeka urokiem starych filmów i chwyta za serce prostymi emocjami, to jest dziełem dalekim od czułostkowości. Czerpiąc garściami z fantazji, baśni, legend i snów śnionych przez wyjątkowych wrażliwców, ani na moment nie spuszcza z oczu współczesnej rzeczywistości. Jest hołdem złożonym niedoskonałości, osobliwościom, niedopasowanym i pogardzanym. Sympatyzuje z tymi wszystkimi, którzy odrzuceni przez społeczeństwo, muszą poszukiwać swojego miejsca poza ramami rzeczywistości – w świecie fantazji, marzeń i snów. Pokazuje, że lepiej być potworem, niż człowiekiem, który pragnie zgładzenia wszystkiego, co inne.

Ocena: 7/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.